Mimo że jeszcze niedawno Fakt zapewniał, że śledczym znany jest już przebieg wydarzeń w warszawskiej willi Matrix, gdzie Alan Andersz doznał wylewu krwi do mózgu i nieprzytomny trafił do szpitala, jednak warszawska prokuratura dementuje jakoby otrzymała od policji jakiekolwiek nagrania w tej sprawie.
Oczywiście poprosiliśmy policję o udostępnienie zdjęć z kamer, które znajdują się nieopodal miejsca, gdzie doszło do zdarzenia. Otrzymaliśmy jednak od policji informację, że kamery były zwrócone w inną stronę i niczego nie zarejestrowały - mówi w rozmowie z tabloidem Paweł Wierzchołowski z Prokuratury Rejonowej w Warszawie. Wciąż prowadzimy postępowanie w sprawie. Nikt nie jest oskarżony. Trwają czynności.
Na razie świadkowie twierdzą, że był to nieszczęśliwy wypadek. Utrzymują, że Andersz sam się przewrócił i uderzył głową w kamienną donicę. Wygląda na to, że kluczowe w tej sprawie będą jego własne zeznania. Na razie lekarze zabraniają śledczym wypytywania chorego, który zaledwie dwa dni temu został wybudzony ze śpiączki i nie wiadomo jeszcze dokładnie jak funkcjonuje jego mózg i pamięć.
Czekamy na informacje ze szpitala, że stan poszkodowanego pozwala już na przeprowadzenie przesłuchania oraz na dokumenty dotyczące historii choroby, z którymi zapoznają się nasi biegli - mówi prokurator.
Czuwająca przy łóżku aktora rodzina jest jednak dobrej myśli.
Na razie wygląda na to, że jest w porządku - mówi ojciec Andersza. Przynajmniej na tyle, na ile może być w porządku po takim urazie. Alan już z nami rozmawiał, jest z nim kontakt**.**