Od kilkunastu miesięcy trwała prawna batalia między Britney Spears, a jej byłym ochroniarzem, Fernando Floresem. Mężczyzna, który zajmował się nią w 2009 roku, pozwał ją w zeszłym roku o 10 milionów dolarów za... molestowanie seksualne. Twierdził, że piosenkarka niemal codziennie składała mu niemoralne propozycje.
Gwiazda odmówiła oczywiście zapłacenia odszkodowania. Flores zapowiedział więc, że napisze książkę, w której opowie, jak wyglądało życie codzienne gwiazdy. Ponoć urządzała orgie i miała słabość do lesbijskich rozbieranych imprez. Przypomnijmy: "Był alkohol, narkotyki i LESBIJSKIE ORGIE!"
Informacje Floresa nadszarpnęły i tak nie najlepszy wizerunek Britney. Ta zdecydowała się więc w końcu mu zapłacić. Jak donoszą amerykańskie media, Spears i były ochroniarz zdecydowali się przeprowadzić rozmowy w obecności negocjatora. Ostatecznie podpisali ugodę. Jej szczegółów nie podano do wiadomości publicznej, ale można się spodziewać, że piosenkarka sporo zapłaciła mu za milczenie.
Czyli wychodzi na to, że mówił prawdę?
Przypomnijmy fragment jego pozwu:
Propozycje seksualne były niepożądane z różnych powodów. Spears miała kilka odpychających nawyków, jak na przykład nałóg tytoniowy, który sprawiał, że wyjątkowo brzydko pachniała. Puszczała bąki i smarkała w towarzystwie innych ludzi, była głośna i dużo przeklinała. Potrafiła nie kąpać się przez wiele dni, nie używała dezodorantu, nie myła zębów, nie czesała włosów, nie nosiła butów ani skarpetek.
Była niestabilna emocjonalnie, obrażała swoich współpracowników, wzywała ich bez wyraźnego powodu, kazała zwracać się do siebie "Queen Bee". Nigdy nie było wiadomo, co może sobie zrobić. Jej zachowanie było nie do przewidzenia.