Twórcy You Can Dance znaleźli chyba sposób na promowanie kolejnej edycji. Jeżeli do tej pory pozytywne historie stanowiły mniej więcej połowę programu, a dramatyczne wyznania drugą, tak teraz niemal całością zawładnęły łzy i opowieści łapiące za serce.
Najpierw pojawił się 17-letni Kamil Ignaczuk, który wyznał przed kamerami, że jego ojciec umarł, a matka zostawiła go tuż po porodzie. Wychowywała go babcia, która również wystąpiła w materiale. Mimo początkowych zastrzeżeń, jego występ został przyjęty bardzo dobrze i chłopak dostał bilet na warsztaty.
- Początkowo myślałem, że wychodzi pulpet i będzie udawał, że tańczy - ocenił Piróg. I okazuje się, że trochę pulpetowaty chłopak tańczy tak zajebiście i z tak niesamowitą energią... Robisz dużo błędów, ale jesteś potencjałem - komentował stając na wysokości zadania.
Następnie usłyszeliśmy historię 20-letniej Natalii Andersz, która opisała swoją walkę z anoreksją. Dziewczyna ze łzami w oczach przyznała, że "przez lata choroba była jej wielkim sekretem". Choreografię opartą na tańcu współczesnym dziewczyna wymyśliła sama, co Kinga Rusin skomentowała:
- Mroczny jest ten twój świat. Ale wiesz, nie wszystkie emocje muszą być różowe.
Obejrzeliśmy również 25-letnią Kingę Muchę, samotną mamę dwuletniego chłopca. Dziewczyna próbowała już swoich sił w poprzedniej edycji, ale odpadła już na etapie castingów. Tym razem się jej poszczęściło i zdobyła bilet.
Najwięcej emocji wzbudził jednak uczestnik reklamowany przez TVN jako "polski Billy Elliot", 19-letni murarz z wioski pod Połczynem Zdrój. Bartosz Wilniewicz dał pełen emocji występ, który Piróg nazwał "złym" i "niedojrzałym".
Będę się o ciebie biła! Nawet, jeżeli to oznacza bicie się z Pirogiem - zadeklarowała nakręcając dramaturgię Rusin. Ostatecznie chłopak zdobył trzy pozytywne oceny i przeszedł do dalszego etapu. Po zejściu ze sceny płakał ze szczęścia mówiąc, że wreszcie udało mu się udowodnić, że jest dobry w tym, co robi. Nikt we mnie nie wierzył! Rówieśnicy uważali, że jestem innej orientacji, bo tańczę! - mówił przez łzy...
Rozumiemy emocje, chęć pokazania widzom dramatycznych historii i przy okazji zbudowania oglądalności. Tylko czy to jest jeszcze program o tańcu?