Robert Janowski w pół roku od rozwodu przeprowadza szturm na tabloidy i kolorowe magazyny. Cel tej kampanii jest prosty – mamy uwierzyć, że prowadzący Jaka to melodia poszukiwał jedynie szczęścia i odszedł od żony, gdyż nie doceniała jego miłości. Po opowieściach o prawdziwej, licealnej miłości w Show Janowski przeszedł do robienia z siebie ofiary w najnowszym numerze Vivy. Walcząc o współczucie widzów i o to, by myśleli jak najgorzej o porzuconej przez niego kobiecie jedzie naprawdę po bandzie:
Wiem, że jestem idealistą - zaczyna. Zawsze chciałem, żeby moja rodzina była wyjątkowa, doskonała. Żeby była jak z książek, filmów. Amerykański sen: szczęśliwe dzieci, uśmiechnięta żona, zadowolony mężczyzna. Budowałem taki obrazek. Ale jak panu źle, to nie pójdzie pan do gazety, nie powie: Proszę napisać, że mi źle – stwierdza Janowski, który poszedł do gazety, aby powiedzieć, jak się męczył w małżeństwie z Katarzyną. Wolę mówić, że jest dobrze. To idealizowanie związku powodowało, że rozkładałem czerwony dywan... Usiądź, kochanie, ja to zrobię, wyprowadzę psa, pobawię się z dziećmi, zrobię zakupy...
Numerologicznie jestem szóstką. To typ dawcy. Dba o innych. O siebie na końcu. Taki człowiek mnóstwo oferuje, a sam nie śmie oczekiwać. Więc rozciągałem ten czerwony dywan aż po horyzont. A sam deptałem obok polną ścieżką - żali się. Nasze dwa światy rozjechały się. Ale trudno wpłynąć na osobę, z którą się jest. Bo się ją kocha, akceptuje. Nie można wychowywać drugiego, bo bierzemy go z tym, co ma. Musiałem się ratować.
Mamy nadzieję, że się udało. I że oglądalność wzrośnie. Jak widać, musi być to dla niego naprawdę palący problem.