Kac Wawa polskiego kina trwa. Po premierze kolejnej smutnej komedii, w której znów poniżyło się wielu znanych aktorów, widzowie mają chyba dość. Nie chodzi zresztą tylko o komedie. Wyśmiana w sieci została też reżyserka Big Love, Barbara Białowąs, po tym jak zaatakowała krytyka, który surowo ocenił jej film. Nazwano ją już nawet "Jolą Rutowicz polskiego kina" i pseudonim chyba się przyjął.
W Newsweeku wymianę zdań na temat kondycji polskiej kinematografii kontynuują Tomasz Raczek i jego producent Jacek Samojłowicz. Raczek mówi znowu o swoich wrażeniach z Kac Wawa:
Jak zobaczyłem Romę Gąsiorowską, która się miota po planie, a którą bardzo cenię i lubię proszę mi wierzyć, że naprawdę prawie płakałem.
Wyjaśnia też, dlaczego polskie filmy są tak marne, dużo gorsze niż w latach 90-tych:
[Producenci] od początku kalkulują, że film nie musi być dobry, bo "bydło kinowe i tak przyjdzie, będzie żarło popcorn i popijało coca-colę". Nie mają szacunku dla widza. Wystarczył kamyk, żeby poruszyć lawinę żalów do polskiego kina. Wydaje mi się, że mamy do czynienia z masą krytyczną ignorowania widzów przez producentów.
Samojłowicz odpowiada, że Raczek doprowadził go do ruiny i że to przez krytyków (!) ludzie przestają chodzić na polskie filmy:
Krytyka filmu to mówienie: złe zdjęcia, słaba gra aktorów. A nie mówienie, że reżyser wszystko źle zrobił, producenci chcą okraść widza i nazywanie filmu nowotworem. Nie jest funkcją krytyka doprowadzać świadomie i z premedytacją do ruiny finansowej. Ta krytyka powoduje, że ludzie przestają chodzić na polskie filmy.
Naszym zdaniem przestają chodzić raczej ze strachu. Przepaść między polskim i zachodnim kinem "rozrywkowym" rośnie coraz wyraźniej. Pójść na polską komedię do kina to już prawie jak obejrzeć sobie "mięsnego jeża" na Polsacie. Z tą różnicą, że jeż jest za darmo, a bilet do kina kosztuje kilkadziesiąt złotych. Na polskich komediach wielu widzom jest już dosłownie wstyd za aktorów. Tak jak Raczkowi. To coraz powszechniejsze uczucie.
Samojłowicz bronił się też w Dzień Dobry TVN. Do studia przyszedł jak zwykle z pieskiem.
Pozywam Tomasza Raczka za krytykę mojej osoby, krytykę producenta. Nigdzie pan Raczek nie skrytykował filmu, jego walorów artystycznych - przekonywał. Dwie niezależne kancelarie przyjęły zlecenie i pracują nad tym. Tomasz Raczek moje działanie jako producenta filmowego z imienia i nazwiska przyrównał do afery solnej.
Przekonuje też, że nie robi tego, by wypromować film, bo ten poniósł już klapę. Przez Raczka.
Filmu już nie ma w kinach, nie można go zobaczyć, więc takie działanie nie miałoby jakiegokolwiek sensu - mówi. Mam informację od dystrybutora, że jakieś 80% kopii zeszło.
Po kilkunastu dniach wyświetlania... Czy zawiniła naprawdę jedna recenzja na Facebooku? A może po prostu coś pękło?
Szyc i inni aktorzy na pewno się cieszą, że mało ludzi zobaczy, jak poniżyli się dla pieniędzy. Ale nie martwcie się - Internet nie zapomni...