Finalista Mam talent, a zarazem jeden z nielicznych uczestników, dla ktorych talent show okazał się przepustką do kariery, jest w show biznesie od niedawna, stąd może świeżość spojrzenia. W dzisiejszym Fakcie opisuje swoje wrażenia z pracy w branży:
Show biznes to taki cyrk na kółkach - ocenia Kamil Bednarek. Ma to swoją dobrą i złą stronę i nic nie jest naprawdę takie, jakie się wydaje. Przede wszystkim w zachowaniach ludzi i we wszystkim jest dużo aktorstwa. Jest masa bardzo pozytywnych ludzi, ale i masa ludzi, którzy zaskakują swoim zachowaniem. Ale czuję się dobrze w tym środowisku, myślę, że się tu odnalazłem. Na początku było to trudne, bo to nowe doświadczenie. Jesteś zwykłą osobą, a nagle wszyscy zwracają na ciebie uwagę. Patrzą, co robisz, jak jesteś ubrany, jak się zachowujesz, każdy najmniejszy krok może być uważany za gwiazdorstwo. To jest troszeczkę przygnębiające, ale potem zdałem sobie sprawę z tego, że nie mogę się ciągle przejmować ludźmi, którzy krzywo na mnie patrzą, źle mi życzą. Przez to wszystko można zwariować. Okazało się kto jest moim prawdziwym przyjacielem, trzymam się tych ludzi.
Jego udział w Bitwie na głosy była dla wielu zaskoczeniem. Bednarek bowiem kreuje się na outsidera, obserwujacego z boku celebryckie gierki. On sam najwyraźniej także czuje potrzebę wytłumaczenia się z tej decyzji:
Nie lubię programów, w których lansują się gwiazdy. To nie jest mi do niczego potrzebne, nie widzę w tym żadnych korzyści. W "Bitwie na głosy" jest inaczej, mogę komuś pomóc i zrobię to, jeżeli tylko będę mógł - przekonuje. Jeżeli wszystko się uda, będziemy dużo trenować to może jedna z tych osób, a może wszyscy osiągną sukces. To jest ważne, żeby nie myśleć tylko o sobie.
Wierzycie, że taka była właśnie jego motywacja? A może to właśnie element wspomnianego "cyrku"?