Wczoraj, po wielu miesiącach od pamiętnej rozmowy telefonicznej, mąż Marty Kaczyńskiej, ambitny i nerwowy prawnik Marcin Dubieniecki, został ukarany przez sąd dyscyplinarny Okręgowej Rady Adwokackiej w Gdańsku. Po rozpatrzeniu sprawy sędzia uznał, że adwokat nie powinien używać przekleństw w rozmowie z dziennikarzem i ukarał go naganą. Przypominamy, że chodzi o wymianę zdań prawnika z pracownikiem gazety Polska Dziennik Bałtycki.
Prowadzący wywiad zapytał Dubieneckiego o ułaskawienie Adama S. przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Do nagłej zmiany wyroku przestępcy skazanego za wyłudzanie doszło w chwili, gdy mąż Mart założył z nim spółkę. Zdenerwowany Dubieniecki odpowiedział:
Jakby pan do mnie przyszedł do kancelarii i poprosił o komentarz, to dostałby pan w dziób za takie pytanie i za czelność, że pan do mnie dzwoni. Na koniec kazał dziennikarzowi się "odp...".
Przewodniczący sądu dyscyplinarnego, Roman Marecki, wyjaśnił wyrok skazujący stwierdzając, że "adwokat nie ma prawa w taki sposób odezwać się do kogokolwiek". Oczywiście Dubienecki nie poczuwa się do winy i nie uważa, że wcale nie użył obelżywych słów. Przeciwnie - jego zdaniem to on jest ofiarą:
Ta sprawa została wywołana do tablicy tylko i wyłącznie dlatego, że była presja mediów. Grono ludzi w tym samorządzie adwokackim chciało się ogrzać przed kamerami. To jest skandal – powiedział na Sali sądowej jeszcze przed ogłoszeniem wyroku.
Marcin Dubieniecki ma prawo krytykować wszystkich za wszystko. Ale jednak nie za chęć "ogrzania się przed kamerami" :) O niej to on sam wie chyba najwięcej.