W poniedziałek rano Ewa Farna miała groźny wypadek samochodowy. W okolicach Trzyńca, czeskiego miasta położonego na granicy z Polską, straciła panowanie nad kierownicą i dachowała. Badanie wykazało, że miała promil alkoholu we krwi.
Tej wersji zaprzecza menedżer piosenkarki oraz ona sama. Na swoim profilu broni się i przekonuje, że tylko "cieszyła się, że żyje", a "reszta tylko moralizuje"... Co to właściwie oznacza?
Jakbym była pijana absolutnie NIE siadałabym za kierownicę - pisze idąc w zaparte. Trudny okres, kiedy człowiek cieszy się że żyje, koledzy wspierają, reszta tylko moralizuje... Wszyscy czekali na mój błąd. A był on taki, że zasiadłam po 3 nieprzespanych nocach, maturalnym stresie i ogólnym zmęczeniu. Leżę w szpitalu nie na kacu lecz z neurologicznym wykończeniem. Prawda się nie sprzedaje. Ważne pisać o pijaku niż o tym że w ogóle żyję. Pozdrawiam tych, którzy jeszcze zostali.
Walka o wizerunek trwa więc w najlepsze. Wszyscy cieszą się, że Ewa żyje. Cieszą się też, że nikogo nie zabiła. Niestety, jej słowa zupełnie nie zgadzają się z tym, co powiedział przedstawiciel czeskiej policji, Vlastimil Starzyk. Przypomnijmy: "Piosenkarka była pod wpływem alkoholu. Badanie alkomatem wykazało jeden promil."
Da się jeszcze jaśniej?
Czeskie media zdobyły zdjęcie zmiażdżonego Volkswagena Tiguana Ewy. Zapamiętajcie je, i nigdy nie wsiadajcie po alkoholu do samochodu...