Ewa Farna w końcu przyznała, że piła alkohol w nocy, podczas której doszło do jej feralnego wypadku pod czeskim Trzyńcem. Nie ma wyjścia, nie może przecież otwarcie kłamać i zaprzeczać coraz bardziej zdecydowanym słowom czeskiej policji. Wygląda na to, że przyjmie strategię obwinienia tych, którzy otwarcie o tym mówią. Powiedziała już, że po maturze bawiła się i "cieszyła się, że żyje", a "reszta tylko moralizuje"...
Gwiazda nadal zapewnia, że powodem utraty kontroli nad pojazdem było przemęczenie po egzaminach. Zapewnia, że nie piła alkoholu przez sześć godzin przed wypadkiem.
Dzień wcześniej pomyślnie zdałam maturę. Wcześniej trzy noce nie spałam, ciągnęłam na red-bullach i kawie, ale stwierdziłam, że po sześciu, siedmiu godzinach jestem w stanie jechać. Czułam tylko zmęczenie – tłumaczy w rozmowie z czeskim iDnes. Nie jestem jedną z tych osób, które czują potrzebę picia w każdy piątek. Wyszłam ze znajomymi, by świętować. Piłam, ale o 23 skończyłam. Byłam przekonana, że po sześciu, bądź siedmiu godzinach abstynencji mogę prowadzić. Nigdy nie byłabym tak nieodpowiedzialna. Żałuję, że się przeliczyłam.
Piosenkarka opowiedziała również o samym wypadku i chwilach po nim:
Usnęłam i obudziło mnie trzęsienie samochodu. Prawe koło zahaczyło o pobocze. Skręciłam kierownicą, ale było już za późno. Wiedziałam, że czołówka z drzewem, to moja najgorsza opcja, więc skręciłam jeszcze raz i uderzyłam bokiem. Otworzyłam oczy i zobaczyłam moje zakrwawione stopy. Dotknęłam głowy, tam też była krew. Bałam się, że przez wyciek paliwa może dojść do eksplozji. Wyciągnęli mnie z samochodu, odwróciłam się i zobaczyłam w jakim jest stanie. Wpadłam w panikę, histerię. Nie mogłam uwierzyć, że jestem cała. Miałam szklany dach, który się rozbił i spadł na mnie. Gdybym nie miała tak dobrego samochodu, mogłabym skończyć o wiele gorzej.
Zdjęcie samochodu Ewy uświadamia, że naprawdę warto się wyspać po wypiciu alkoholu.