Jerzy Stuhr stoczył niedawno ciężką i na szczęście wygraną walkę z rakiem. Jego osobiste zapiski z tego okresu w najbliższych dniach trafią do księgarń. Aktor, dotąd chroniący swoją prywatność, zdecydował się je upublicznić, by dodać otuchy tysiącom chorych oraz ich rodzinom przeżywających podobny dramat.
Po raz kolejny zaczynam wszystko od nowa. Tym razem jest to poważna walka o życie. Teraz nie ma już moich dokonań, uznania u publiczności, pozycji, popularności. Jestem tylko ja i choroba - napisał 10 października zeszłego roku, po zapoznaniu się z diagnozą lekarską.
Książka Tak sobie myślę... jest zapisem rozterek aktora, chwil nadziei i zwątpienia.
Muszę to odnotować, chociaż trochę się wstydzę - pisze w niej Stuhr. Kilka razy ostatnio w mej szpitalnej niedoli miałem płacz na końcu nosa. Dziwi mnie to, ponieważ stan ten towarzyszy mi w życiu niezwykle rzadko. W kinie nigdy, przy narodzinach dzieci – nie, w chwilach żałoby – nie. Śluby, uroczystości – nie. Skąd więc ostatnio zrobiło mi się łzawo? Po analizie już wiem. Łzawość pojawia się, kiedy doznaję jakiegoś rodzaju upokorzenia. Jestem zdany na czyjąś łaskę, jestem bezsilny, ten, kto był w szpitalu, wie, o co chodzi. Wtedy temu upokorzeniu w poczuciu bezsiły towarzyszy stan beksowatości. Tak, na upokorzenie jestem wyczulony niesłychanie.
W pewnych fragmentach przyznaje, że jest bardzo osłabiony chemią:
Zmieniłem się fizycznie. Bardzo schudłem. Zauważyłem, że coraz mniej ludzi mnie rozpoznaje. Zwłaszcza młodych - wyznaje aktor. Ta choroba uczy mnie pokory. Nie pogodzenia się z losem, ale pokory wobec majestatu życia i śmierci. Ta choroba nauczyła mnie tolerancji. Na każdego bliźniego będę patrzył już przez pryzmat bólu lub strachu przed nim i będę go rozumiał. Ta choroba ukazała mi piękno życia, mojego życia. Dała mi siłę, aby tego nie stracić. Ta choroba pokazała mi, jak bardzo jestem kochany przez moją żonę i dzieci.