Wiele osób, nie tylko w show biznesie, marzy o wielkim, drogim domu, którym można by zaszpanować przed znajomymi i pokazać, jak dobrze im się powodzi. To normalne, potrzeba prestiżu jest bardzo ludzka i nikogo chyba nie zaskakuje. W show biznesie niektórzy realizują ją wypożyczając drogie samochody i udając, że są ich własnością. Bywa, że chwalą się nawet w telewizji, ile na nie "wydali". Problem zaczyna się jednak wtedy, gdy zaczyna się żyć na zbyt wysoki kredyt. Nowa, 500-metrowa willa w warszawskim Wilanowie nie okazała się zakupem życia dla Kasi Cichopek i Marcina Hakiela. I nie chodzi nawet o słynną już 18-tysięczną miesięczną ratę. Największy problem z tym, że kupili dom, którego tak naprawdę nie potrzebowali. Chcieli się pewnie trochę popisać i pokazać, że mają naprawdę dobrą passę. Wiele osób wpada w podobną pułapkę. A 3-osobowej rodzinie nie jest przecież potrzebne aż 500 metrów kwadratowych.
Skończyło się na tym, że rodzina od dawna mieszka osobno, zmaga się z bardzo kosztownym remontem, a Kasia przez długi czas zamieszkiwała niewykończony, olbrzymi dom i bała się siedzieć w nim sama z dzieckiem... Mówi o tym w wywiadzie z Vivą, na okładce której ogłosiła, że mimo plotek nie rozstaje się z Marcinem.
Warto pamiętać o ich historii zadłużając się na zakup mieszkania czy domu. Mimo że powodziło im się tak świetnie, zarabiali i nadal pewnie zarabiają kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie, od lat zmagają się z problemami mieszkaniowymi, wciąż nie mają miejsca dla siebie... Czy to nie absurdalne?
- Chyba nieźle się tam mieszkało? Nie żałujesz, że są w nim obcy ludzie? - pyta o dom dziennikarka.
- Wcale nie, fajny był tylko ogród, gdzie Adaś miał swoje miejsce do zabawy. Natomiast ja wychowałam się w bardzo małym mieszkaniu, w pokoju, który dzieliłam z bratem i rodzicami - drugi zajmowała babcia. Jestem przyzwyczajona do tego, że jest przytulnie i ciasno. I że jak ktoś jest w kuchni, nie musi krzyczeć do innych, żeby go usłyszeli. Cały czas kątem oka widzimy, co robią pozostali domownicy. Ja się wtedy czuję bezpieczna, a w tym dużym domu nie do końca, bo gdy Marcin wieczorami prowadził zajęcia w szkole tańca, byłam sama i zwyczajnie się bałam.
- To wtedy pisałaś książkę "Sexy mama"?
- Napisałam ją jeszcze przed przeprowadzką, ale i bez tego miałam dużo zajęć. Najbardziej podobały mi się tam świeże powietrze i taras, na którym można było posiedzieć ze znajomymi. Teraz muszę zrealizować kolejny plan - wypośrodkować moje marzenia.
- Może kupicie mniejszy dom?
- Albo mniejszy, albo po prostu mieszkanie z tarasem imitującym ogród.
Kasia informuje też, że przez problemy z nieruchomościami rzadko miewa z Marcinem czas i wieczory dla siebie. Nie trzeba chyba dodawać, z jakiego typu niedogodnościami i napięciami musi się to wiązać:
- My nigdy nie mieliśmy wspólnych wieczorów - wyznaje w "Vivie" Kasia. Kolejny mit, który muszę obalić. Marcin co wieczór przecież tańczy. Kiedy więc wracał do domu, ja zazwyczaj już kładłam się spać. W naszym dawnym mieszkaniu na Sadybie są jeszcze lokatorzy. Dopiero gdy się wyprowadzą, będziemy mogli tam zamieszkać wszyscy razem.
- Jesteście więc takim "dziennym" małżeństwem?
- Można nas tak nazwać.