Przebieg sprawy Grażyny Szapołowskiej przeciwko Teatrowi Narodowemu i jego dyrektorowi, Janowi Englertowi, daleko odbiegł od wyobrażeń o rychłym zwycięstwie i przyznaniu jej racji w sporze o to, czy można opuszczać spektakle dla udziału w telewizyjnym show. Te występy zdecydowanie się Grażynie nie opłciły. Po zeznaniach złożonych przez jej koleżanki i kolegów, w tym Małgorzatę Kożuchowską Szapołowska stwierdziła najwyraźniej, że najlepiej będzie, jeżeli wycofa się z całej sprawy. Niestety, nie jest to proste. Zabrnęła za daleko, atakując swojego szefa personalnie.
Obecnie to właśnie ona zabiega o pojednanie z dyrektorem Teatru Narodowego. Papiery w sądzie pracy składała pewna swoich racji, jednak nie spodziewała się, że koledzy aktorzy solidarnie staną po stronie szefa. Wszyscy zgodnie potwierdzili, że niechęć Englerta do nieobecności związanych z pracą w telewizji była od dawna powszechnie znana. Czyli Szapołowska nie powinna być zdziwiona, że kiedy postanowiła spędzić sobotni wieczór nie na deskach teatru, ale w fotelu jurorskim Bitwy na głosy, została dyscyplinarnie zwolniona.
Po stronie aktorki opowiedział się jedynie producent programu, zeznając, że proponował Englertowi odszkodowanie finansowe za nieobecność Szapołowskiej na scenie. Jak donosi tygodnik Życie na gorąco, jej sytuacji nie poprawia ujawniony niedawno prywatny związek z producentem programu Mastiff Media. Okazuje się, że przy produkcji programu w charakterze scenarzystki była zatrudniona córka Grażyny, Katarzyna Jungowska.
Ciekawe, czy po medialnej wojnie i obrzucaniem się błotem Englert będzie skłonny wybaczyć swojej podwładnej. Wydaje się, że zależy mu na tym, żeby wygrać tę sprawę i do końca zrujnować jej karierę i reputację.
Przypomnijmy zdjęcia z procesu, zrobione gdy znajomi składali obciążające ją zeznania: