Widocznie czuje się już lepiej niż wtedy, gdy tłumaczył się przed sądem złym stanem zdrowia, uniemożliwiającym wzięcie udziału w procesie. Jak donosi Super Express, na skuterze udało mu się ostatnio rozwinąć prędkość ponad 70 km/h. Przypomnijmy, że wypadek samochodowy z 28 lutego 2008 roku, kiedy to prowadzone przez Macieja Zientarskiego auto jadące z prędkością 150 km/h uderzyło w filar wiaduktu, skończył się śmiercią jego 30-letniego kolegi, dziennikarza motoryzacyjnego Jacka Zabiegi. Od tamtej pory minęły 4 lata, ale dopiero w styczniu tego roku udało się rozpocząć proces sądowy o spowodowanie wypadku. Dotąd było to niemożliwe z powodu stanu zdrowia Zientarskiego. Jednak, jak donosi tabloid, ostatnio znacznie mu się polepszyło.
Młodego Zientarskiego spotkaliśmy w centrum Warszawy, siedział w ogródku jednej z najmodniejszych restauracji i wesoło dyskutował z kolegą. Rozmowy co chwilę przerywały telefony, odpisywał też na SMS-y. Najwyraźniej ma dystans do tragedii sprzed 4 lat, wróciło też stare poczucie humoru, bo założył nawet koszulkę z napisem "The ultimate crash car challenge" ("wielkie zawody w rozbijaniu samochodów"). Po spotkaniu Zientarski wstał i założył kask motocyklowy. Po chwili siedział już na czerwonym skuterze i ruszył z kopyta.
Jadący za nim fotoreporter potwierdza, że musiał przekroczyć dozwoloną w mieście prędkość, żeby dogonić jadącego ponad 70 km/h dziennikarza.
Kolejna rozprawa ma się odbyć 13 września - mówi w rozmowie z tabloidem rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie Maciej Gieros. Nie należy jednak spodziewać się wyroku.
Na próbę kontaktu z Zientarskim, odpowiedział jego ojciec, który oświadczył, że "nie będzie komentarza w tej sprawie".
Czy to kolejny dowód na to, że w Polsce niektórym ludziom wolno "trochę" więcej?