Tomasz Lis bardzo mocno i emocjonalnie zaatakował swojego byłego pracownika, Szymona Hołownię, po tym jak postanowił on odejść z Newsweeka, zarzucając pismu nierzetelność. Naczelny tygodnika bardzo nie lubi, gdy ktoś go krytykuje, postanowił więc poniżyć go publicznie, licząc na to, że wszyscy, którzy mają podobne poglądy co on, staną za nim murem. Niestety, okazuje się, że to nie takie proste. Nie trzeba przecież podzielać katolickich poglądów Hołowni, żeby zauważyć, że były szef potraktował go źle, pisząc, że "jest załgany" i "ssie dwie piersi". Nie trzeba być przecież prawicowcem, czy katolikiem żeby nie przepadać za coraz bardziej nadętym Lisem, mimo że on sam, podobnie jak Jarosław Kuźniar, widzi to chyba właśnie w ten sposób.
Hołownia postanowił odpowiedzieć na wyzwiska byłego szefa w wywiadzie z "Gazetą Wyborczą":
- Tomka znam od lat, lubię go, był czas gdy był dla mnie zawodowym autorytetem. To, że obecnie zupełnie inaczej patrzymy na pewne istotne sprawy, a on w emocjonalnym uniesieniu obrzuca mnie teraz chamskimi bluzgami w swoim serwisie internetowym (bez nazwiska, ale i tak wiadomo o kogo chodzi), dla mnie wciąż nie oznacza, że musimy toczyć jakieś wojny. Podobnie jest z Newsweekiem - bardzo szanuję ludzi którzy tam pracują. A że się radykalnie nie zgadzamy? Czy to powód by nie podawać komuś ręki, nie iść z nim na lunch? Koszmarnie męczy mnie ta nowa polska rzeczywistość, w której zamiast mówić o czymś, wciąż mówi się o kimś. Debata zmienia się w personalną nawalankę.
- No tak, ale to Tomasz Lis pisze, że woli "ajatollaha Terlikowskiego niż tych załganych pseudoliberalnych pseudodoktrynalnych, dwie piersi ssących liberalnych katolików". I to tam mu pan dziś odpisuje. Poczuł się pan tym tekstem wywołany do tablicy?
- Komuś najwyraźniej puściły tu nerwy. Nie umiem rozmawiać na takim poziomie.