Tematem numerem jeden w serwisach informacyjnych jest wciąż afera Amber Gold - "parabanku", który oferował "lokaty" na bardzo wysoki procent. Wielu ludzi ulokowało tam oszczędności swojego życia, po kilkadziesiąt czy nawet kilkaset tysięcy złotych. Interesem kierował skazany za wiele przekrętów, w tym w sprawie Multikasy Marcin Stefański. Okazało się, że zmienił nazwisko na żony (Plichta) i w ten sposób "wyzerował sobie konto".
Sprawy Marcina Stefańskiego-Plichty, które zbierał od 19 roku życia, opiewają na 7 wyroków skazujących. Oprócz skandalu z Mulitkasą, są wśród nich wyroki skazujące za wyłudzenia kredytów. Plicha wykorzystał 12 osób jako tzw. "słupy" - pozyskał w ten sposób ponad 30 tysięcy złotych. Ponadto, jako doradca kredytowy, podrobił podpis - wystawił jednemu z klientów fałszywe świadectwo zatrudnienia w firmie swojej matki. Wyrok to rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata oraz 700 złotych (!) grzywny.
Mimo tego nikogo nie zaniepokoił przez lata fakt, że ten sam człowiek zbiera od ludzi "depozyty" warte kilkaset milionów złotych obiecując podejrzanie wysokie zyski.
Gazeta Wyborcza dotarła do wspólniczki, która założyła z nim słynną już Multikasę. W punktach w całej Polsce można było uiścić opłaty za różne świadczenia po konkurencyjnych cenach. Dziś kobieta, która chce pozostać anonimowa, zdradza, kim naprawdę jest Plichta-Stefański:
Otwieraliśmy placówkę po placówce, od Białogardu po Olsztyn. Jeździłam, negocjowałam z właścicielami lokali, zatrudniałam ludzi. Mówię wam, to mogła być świetna firma, byłyby pieniądze, spokój. Ale za kasę odpowiadał Marcin, był dyrektorem finansowym. I tylko on miał kody do autoryzacji przelewów i stąd wzięły się kłopoty, bo pieniądze nie trafiały do wierzycieli, tylko gdzieś wypłynęły. Kiedyś szliśmy z pieniędzmi klientów do banku przez Długą w Gdańsku, raz rzucił: "A może byśmy tych pieniędzy nie wpłacali? Przecież odpowiadać i tak będziemy do wysokości udziałów". Zamarłam z przerażenia, jak coś takiego mogło w ogóle przyjść do głowy? A on po chwili się uśmiechnął, jakby tylko żartował, poszliśmy dalej.
Kłopoty zaczęły się wiosną 2004 r. Do biura zaczęli dzwonić ludzie z reklamacjami. "Opłacaliśmy przelew, a chcą nam prąd wyłączyć". Pytam Marcina, a on na to pewnym głosem: to wina banku. No to ja: idziemy do banku. A on, że nie może i się wyłgał. Siedzę u dyrektora. W końcu przyszedł, czerwony, jakby się czegoś bał. Dyrektor mówi: ktoś wam czyści konto, i to z wewnątrz firmy. Zapanowało milczenie.
W procesie Multikasy skazana została zarówno cytowana wspólniczka Plichty, jak i on sam. Dawnego partnera w interesach wspomina jako bezwzględnego człowieka:
Zakochany tylko w pieniądzach i splendorze, pozbawiony uczuć. Z emocji korzysta tylko po to, by manipulować innymi. Z dużymi ambicjami. Raz przyznał mi się, że chciałby kiedyś być prezydentem Gdańska. Przyznaję: po tym wszystkim pałałam do niego nienawiścią, życzyłam mu źle. Teraz nie mam już w sobie chęci zemsty. Myślę sobie tylko, że jak już straci wszystko, jak wszyscy się od niego odwrócą, to ja mu zaniosę kawałek chleba. To będzie dla niego najgorsza kara.
Jak uważacie, czy tacy ludzie powinni być w jakiś sposób piętnowani, żeby nie mogli oszukać już nikogo innego? Co powiedzielibyście jego żonie, która próbowała robić z siebie i męża ofiary na łamach Gazety Wyborczej?