Piotr Adamczyk i Kate Rozz chwalili się w mediach, że zakochali się w sobie już podczas trzeciego spotkania. Błyskawicznie podjęli decyzję o ślubie. Okazało się jednak, że chyba nie przemyśleli dobrze tego kroku. Nie porozmawiali nawet szczerze o tym, gdzie Gwizdała chce mieszkać jako żona Adamczyka. Aspirująca celebrytka ma bowiem dwójkę dzieci – ośmioletnią Mię oraz adoptowanego sześcioletniego synka Shaantiego, którym poświęca sporo czasu. Nie ma możliwości, żeby przeprowadziły się one do Polski. Mieszkają we Francji z bogatym ojcem, który szczerze powiedział nam, co myśli o nowym małżeństwie ich matki.
Oboje wciąż się kochają, ale dopiero niedawno odkryli, że na wiele spraw mają zupełnie inne spojrzenie. To dla niego zupełnie nowe doświadczenie – mówi w rozmowie z Flesz koleżanka "Kate". Nie spodziewał się, że z dziećmi wiąże się tyle obowiązków i że będzie musiał dzielić swój czas między maluchy, pracę i żonę. Dotąd był wolnym ptakiem. A z dziećmi trzeba czasem przecież zostać w najbardziej nieodpowiednim momencie. Dla Kate to naturalne, dla Piotra nie.
Adamczyk nie tylko nie sprawdza się w roli ojca, ale także z czasem uznał, że nie odpowiada mu związek na odległość. Zrozumiał, że w ten sposób "nie da się zbudować trwałych relacji". Dodatkowy problem stanowi wylewność "Kate Rozz" w mediach.
Piotr nigdy nie dzieli się swoim życiem prywatnym z mediami. A Kate nie widzi nic złego w tym, by opowiedzieć o ich pracy czy pasjach. I w tym jest problem – dodaje znajomy Adamczyka.
Myślicie, że ten związek ma przyszłość? A może to już pewne, że wkrótce się rozstaną?