W piątek Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście uznał, że powództwo Grażyny Szapołowskiej przeciwko dyrektorowi Teatru Narodowego, Janowi Englertowi, jest bezpodstawne, w związku z czym je oddalił. Odmówił jednocześnie przywrócenia aktorki do pracy oraz wypłaty równowartości trzymiesięcznej pensji.
Przypomnijmy, że Szapołowska została zwolniona w trybie dyscyplinarnym po tym, gdy nie pojawiła się na scenie, gdyż w tym czasie zasiadała w jury telewizyjnej Bitwy na głosy. Tłumaczyła, że Englert doskonale wiedział, że nie może tego dnia przyjść do pracy, a producent Bitwy na głosy obiecał mu finansowe zadośćuczynienie. Wypomniała mu publicznie, że gdy jego żona Beata Ścibakówna występowała w programie Gwiazdy tańczą na lodzie, dostosował repertuar teatru do jej grafika. W odpowiedzi dyrektor Narodowego powołał świadków spośród aktorów zatrudnionych w teatrze, którzy zgodnie zeznali, że Englert bardzo niechętnie udzielał swoim pracownikom zgody na występy w telewizji, a na pewno nie można było uznać jego zgody za domyślną, tak jak uczyniła Szapołowska.
Ostatnim na liście świadków był Artur Żmijewski, który na pytania sądu odpowiadał 21 września.
Byłem na etacie w Teatrze Narodowym od 1998 do 2010 roku i każdorazowo musiałem uzyskiwać zgodę dyr. Englerta na podjęcie takich zajęć poza macierzystym teatrem - zeznał aktor. Generalnie za dyrekcji Jana Englerta jest trudniej o taką zgodę niż za poprzedniej dyrekcji.
Szapołowska wyrok skomentowała dość wymownie: Okazuje się, że dyrektor teatru zawsze ma rację i niech tak pozostanie. Przegrana bitwa, ale nie wojna.