Jak już pisaliśmy, Grażyna Szapołowska przegrała sprawę w Sądzie Pracy o bezpodstawne zwolnienie z Teatru Narodowego. Powodem dyscyplinarnego wrzucenia aktorki z pracy w kwietniu zeszłego roku była jej nieobecność na sobotnim spektaklu Tanga Mrożka, w którym miała grać rolę Eleonory. Szapołowska nie przyszła, gdyż w tym czasie zasiadała w jury telewizyjnej Bitwy na głosy. Potem tłumaczyła, że dyrektor Narodowego, Jan Englert, był uprzedzony o jej nieobecności, poza tym przywykł do takich sytuacji, gdy jego żona, Beata Ścibakówna, pracując w kierowanej przez niego placówce, równocześnie występowała w programie Gwiazdy tańczą na lodzie. Publiczne przypomnienie o tym tak rozwścieczyło Englerta, że o ugodzie nie było już mowy.
Szapołowską ostatecznie pogrążyli koledzy z Narodowego, zgodnie zeznając, że niechęć dyrektora Englerta do udziału jego aktorów w telewizyjnych show była powszechnie znana. Ogłoszony w ubiegły piątek wyrok Sądu Rejonowego Warszawy Śródmieścia okazał się niekorzystny dla aktorki.
Powódka w sposób instrumentalny potraktowała możliwość ubiegania się o urlop na żądanie, lekceważąc jednocześnie kolegów z zespołu aktorskiego - napisano w uzasadnieniu.
Szapołowska nie kryje swojego rozczarowania.
Okazuje się, że dyrektor teatru zawsze ma rację - orzekła zawiedziona po opuszczeniu sali rozpraw. Jak donosi tygodnik Rewia, myśli już o odwołaniu się od wyroku.
Czy Englert naprawdę potraktował ją niesprawiedliwie? Grażyna ma chyba trochę racji w tym, że Ścibakównie wolno było więcej. Jej partner odwiedził ją nawet osobiście na nagraniu Gwiazdy tańczą na lodzie i... wystąpił na wizji.