Okazuje się, że granie darmowych koncertów po Polsce, mimo że bardzo zyskowne, może być też niebezpieczne. Podczas występu dla 5 tysięcy osób w hali widowiskowej w Mogilnie, Anna Wyszkoni przeżyła traumę, z którą ciągle nie może się uporać. Koncert zapowiadał się całkiem zwyczajnie, a publiczność wydawała się spokojna. Przynajmniej do czasu, gdy nagle z widowni poleciał w kierunku wokalistki kamień, który uderzył ją w czoło, tuż nad brwią. Parę centymetrów niżej i mogłaby stracić oko... Wyszkoni zachowała zimną krew. Odeszła na chwilę na bok, żeby rozmasować bolące miejsce, ale zaraz potem wróciła przed mikrofon, zapewniając, że mimo incydentu koncert przebiegnie zgodnie z planem.
Dopiero po występie dotarło do niej, co się właściwie stało i - co gorsza - co mogło się stać.
Ania nagle uświadomiła sobie, że jej praca może być niebezpieczna, a nawet zagrażać życiu - mówi jej znajomy w rozmowie z tygodnikiem Na żywo. A przecież jest mamą dwójki dzieci.
Od tamtej pory Wyszkoni zmaga się podobno z "panicznym strachem" przed występami scenicznymi. W najbliższym czasie czekają ją koncerty w Warszawie i Bydgoszczy.
Przypomnijmy inną, odwrotną sytuację, kiedy to gwiazda podczas koncertu o mało co nie okaleczyła osoby z publiczności. Kompletnie pijany Janusz Panasewicz (po występie stwierdzono 1,8 promila) rzucił butelką pełną wody w oko stojącej pod sceną kobiety. Potem odmówił zapłacenia... 3 tysięcy złotych odszkodowania. Tłumaczył się tak:
Nie celowałem w jej oko. Nikogo nie chciałem zranić. Rzucanie butelkami w publiczność to taki zwyczaj na koncertach.
Zobacz: Nie celował w oko...