Jak już pisaliśmy, po wyprowadzce Marty Kaczyńskiej z zajmowanego wspólnie z mężem mieszkania w Gdyni, Marcin Dubieniecki zabrał obie córki na poważną rozmowę. Być może przygotowywał je na to, co może wkrótce nastąpić. Kaczyńska, jak już udowodniła podczas poprzedniego rozwodu, potrafi zagrać ofensywnie. Nie wystarczył jej formalny rozwód z Piotrem Smuniewskim. Postanowiła w ogóle wykreślić go ze swojego życia, a także życia jej córki Ewy. W 2007 roku złożyła z sądzie pozew o zaprzeczenie ojcostwa. Być może Dubieniecki obawia się podobnych niespodzianek, bo zapewnia w rozmowie z Newsweekiem, że to on jest biologicznym ojcem.
Jestem prawnie i faktycznie ojcem mojego dziecka - oświadczył w wywiadzie.
Chodzi o urodzoną w 2003 roku Ewę. To wyznanie może trochę dziwić, biorąc pod uwagę, że wszyscy byli dotąd przekonani, że Kaczyńska i Dubieniecki poznali się 3 lata po jej urodzeniu... Jak sugeruje Super Express, do romansu mogło dojść na upartego podczas ich studiów na Uniwersytecie w Gdańsku. Studiująca tam ekonomię Kaczyńska była wówczas oficjalną dziewczyną swojego kolegi ze studiów, Piotra Smuniewskiego, którego wkrótce potem poślubiła.
Dubieniecki studiował wprawdzie na tym samej uczelni, ale na wydziale prawa. Romans między nimi był więc możliwy, chociaż może nie najłatwiejszy do nawiązania. Rzeczywiście po rozwodzie Marty z pierwszy mężem, Dubieniecki płynnie wszedł w rolę ojczyma jej córki. Wiele czasu Ewie poświęcali także jego rodzice. Potem na świat przyszła druga córka, Martyna. Teraz Marcin zapewnia, że obie są jego biologicznymi córkami.
Ciekawe, co myśli o tej sytuacji "były ojciec" Ewy...