Po śmierci Michaela Jacksona w czerwcu 2009 potwierdziły się podejrzenia dotyczące stanu jego majątku. Okazało się bowiem, że artysta posiada wiele cennych dóbr, takich jak bogato wyposażone nieruchomości czy prawa do piosenek The Beatles, jednocześnie będąc gigantycznie zadłużonym. W skład jego wierzycieli wchodziły zarówno banki i instytucje finansowe, jak i osoby prywatne. Jego dzieci i matka odziedziczyli więc w dużej mierze długi... Znaleziono jednak sposób na ich spłacenie: powołana specjalnie do tych celów spółka Estate of Michael Jackson zarządza wszelkimi dobrami, aktywami i prawami do materiałów z udziałem gwiazdora. Zyski z nich wpływają na konto spółki, a konkretniej - pokrywają roszczenia licznych wierzycieli.
W trzy lata po śmierci gwiazdora udało się spłacić niemal całość zadłużenia - kwotę tą jeszcze na początku września szacowano na 600 milionów dolarów. Jak wskazywano, dług wynosił jeszcze kolejne 100 milionów, których spłacenie maiło zająć rok. Jednak w Święto Dziękczynienia wykonawcy testamentu ogłosili oficjalnie, na łamach magazynu Forbes, że spółka wyszła na zero. Okazało się bowiem, że zyski za okres od października 2011 do października 2012 znacznie przekroczyły planowane kwoty - w tym czasie Jackson "zarobił" ponad 145 milionów dolarów!
Oznacza to, że spuścizna Michaela zacznie wreszcie pracować na przyszłość jego dzieci. Przypomnijmy, że obecnie 15-letni Prince, 14-letnia Paris i 10-letni Blanket, wychowywani przez babcię, żyją ze ściśle kontrolowanych, wysokich rent, przyznanych im w testamencie. Ich utrzymanie, czyli wynajem willi w Los Angeles, czesne prywatnych szkół, ochroniarzy i luksusowe wakacje, kosztuje około 70 tysięcy dolarów, czyli ponad 300 tysięcy złotych miesięcznie.