Jak już pisaliśmy, Mateusz Damięcki padł ofiarą kradzieży. Stało się to podczas przedstawienia Dobry wieczór kawalerski wystawianego we wrocławskim Centrum Konferencyjnym. Podczas gdy aktorzy przebywali na scenie, do garderoby zakradł się złodziej. Mateusz wylicza straty na swoim profilu na Facebooku: "portfel z kartami i dokumentami, zegarek Tag Heuer oraz złoty krzyżyk. W portfelu były karty."
Najtrudniej mu pogodzić się ze stratą krzyżyka, który był pamiątką po zmarłej babci. Zdaniem mamy aktora, Joanny Damięckiej, pełniącej rolę jego menedżerki, kradzież musiała być wynikiem zaniedbania ochroniarzy. Przy okazji oskarża także innych aktorów, występujących z Damięckim w sztuce.
To wszystko jest niezrozumiałe, bo przecież za kulisy nie mają wstępu obce osoby - mówi w rozmowie z tygodnikiem Twoje Imperium. Mateusza okradł ktoś, kto dobrze wiedział, czyje rzeczy sobie przywłaszcza. Co dziwniejsze w budynku była ochrona i ponoć nikt niczego nie zauważył. Najbardziej synowi żal utraty pamiątkowego krzyżyka, który dostał w dniu chrztu od mojej mamy. Mam nadzieję, że złodziej zdaje sobie sprawę, że w polskiej tradycji funkcjonuje przesąd, że kradzież krzyżyka przynosi pecha. A policjant na komisariacie stwierdził, że jest już po służbie i odmówił spisania protokołu.
Aktorzy występujący wraz z Mateuszem odpierają zarzut, że złodziejem mógł być ktoś z obsady : "W tej pracy trzeba mieć do siebie zaufanie - mówi Antoni Pawlicki. Złodziejem musiał być ktoś obcy.
Mnie też kiedyś okradziono w teatrze - dodaje Michał Milewicz. Do dziś nie wiem, kto to zrobił, ale jestem przekonany, że złodziejem musiał być ktoś spoza ekipy teatralnej.
