Samobójstwo Jacinthy Saldanhy, pielęgniarki ze szpitala księcia Edwarda VII w Londynie, która opiekowała się ciężarną Kate Middleton, wstrząsnęło opinią publiczną zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Australii. To właśnie po drugiej stronie globu wykonano telefon, który miał być "dobrym" żartem, a najprawdopodobniej przyczynił się do tragedii. Przypomnijmy: australijscy radiowcy, Mel Greig oraz Michael Christian, zadzwonili do kliniki, w której tuż po ogłoszeniu błogosławionego stanu przebywała księżna. Udawali królową Elżbietę i księcia Karola, żeby uzyskać informację na temat stanu żony księcia Williama. Trzy dni później Saldanha została znaleziona martwa w swoim mieszkaniu. Powiesiła się na apaszce, zostawiając trzy listy pożegnalne. W jednym z nich obwiniała szpital o brak wsparcia po kryzysowej sytuacji.
Jak donosi brytyjski Daily Mail, to nie koniec ustaleń w tej sprawie. Śledczy Scontland Yardu chcą bowiem postawić w stan oskarżenia "dowcipnych" radiowców.
Scotland Yard wniósł do Prokuratury Koronnej o zbadanie, czy nie doszło do popełnienia przestępstwa - głosi oświadczenie wydane przez londyńską policję. Istnieje bowiem takie prawdopodobieństwo.
Dodajmy, że po tygodniu milczenia radiowcy udzielili telewizyjnego wywiadu, w którym przyznają, że nie poczuwają się do winy, a telefoniczne "żarty", zanim trafią na antenę, przechodzą przez różne etapy produkcji i montażu, zatem ewentualna odpowiedzialność rozciąga się na kilkanaście osób.
Saldanha miała 46 lat, pochodziła z Indii. W ciągu tygodnia pracowała w londyńskim szpitalu, a na weekendy wracała do Brtistolu, gdzie mieszkała jej rodzina. Pielęgniarka osierociła dwójkę dzieci.