We wrześniu minionego roku doszło do przykrego incydentu w trakcie ekshumacji jednej z ofiar katastrofy smoleńskiej, Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Podczas badania zwłok na cmentarz w Powązkach wdarł się znany reżyser Grzegorz B. Przed bramą odbywała się demonstracja, w której brali udział między innymi posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Kilka osób próbowało przejść przez mur. Wśród nich znalazł się radykalny filmowiec, który jest autorem m.in. filmu dokumentalnego o śmierci Lecha Kaczyńskiego.
Reżyser utrzymuje, że wdarł się na cmentarz, aby "dokumentować ekshumację". Prokuratura nie uwierzyła w te wyjaśnienia i pozwała Grzegorza B.
Podejrzany nie przyznał się do winy i odmówił wyjaśnień - mówi prokurator Dariusz Ślepokura w rozmowie z Gazetą Wyborczą. Wczoraj prokuratura postawiła Grzegorzowi B. dwa zarzuty. Jeden dotyczy naruszenia cielesności funkcjonariusza, za co grozi do trzech lat, drugi naruszenia miru domowego.
Grzegorzowi B. zarzuty zostały postawione już we wrześniu, ale, jak mówi prokurator, "mężczyzna odbierał wezwań i nie przebywał ani w miejscu zameldowania, ani zamieszkania".
To nie pierwszy zatarg reżysera z prawem. Grożą mu także trzy lata więzienia za "publiczne nawoływanie do popełnienia zbrodni". Chodzi o jego głośne słowa na temat "wyprawienia na tamten świat" dziennikarzy Gazety Wyborczej i TVN:
Wiara, że tu można cokolwiek załatwić, jak nie zostaną w sposób nagły, drastyczny wyprawieni na tamten świat z tuzin redaktorów "Wyborczej" i ze dwa tuziny drugiej gwiazdy śmierci mediów centralnych - TVN. Nie wspominam o etatowych zdrajcach ze starego reżimu. Jeśli się nie rozstrzela co dziesiątego, to znaczy: hulaj, dusza, piekła nie ma. Jeżeli nie karze się śmiercią za zdradę, to co? – mówił reżyser podczas spotkania w warszawskim klubie Ronina.