Krzysztof Hołowczyc był faworytem w grupie polskich uczestników Rajdu Dakar. W zeszłym roku kierowca pożegnał się z prestiżowym wyścigiem po poważnej awarii, teraz jednak jego udział przerwany został w związku z niebezpiecznym wypadkiem.
Niecałe 40 kilometrów po starcie trzeciego odcinka rajdu samochód Hołowczyca spadł z wydmy i wbił się w piach. Kierowca chciał kontynuować jazdę, ale szybko okazało się, że jest to niemożliwe - badanie wykazało uraz kręgosłupa i połamane żebra.
To ogromny pech, bo gdybym dachował, pewnie pojechałbym dalej. Ale też mój błąd, za szybko wjechałem w to miejsce - tłumaczy w rozmowie z Faktem Hołowczyc. Strasznie mnie boli ciało, ale jeszcze bardziej serce. Żal jest nie do opisania. Tyle miesięcy przygotowywałem się do tej imprezy i wszystko nadaremno. Pędziliśmy jakieś 120-130 kilometrów na godzinę. Gdy zobaczyłem uskok, zacząłem hamować, ale i tak prędkość była spora, jakieś 70 kilometrów na godzinę. Uderzenie było potężne, choć po samochodzie tego nie widać. Ma tylko lekko wgnieciony przód. Ja za to poczułem ogromny ból. Straciłem oddech na kilkadziesiąt sekund. Pierwszą myślą było, żeby zacząć oddychać. Cierpię, psychicznie jestem wrakiem, ale gdy tylko stanę na nogi, znów będę się ścigać.
Kierowca zapowiedział, że jeżeli tylko będzie miał taką możliwość, wystąpi w kolejnej edycji rajdu.