Kasia Smutniak odniosła spory sukces we Włoszech, gdzie jest rozpoznawalną modelką i aktorką. Tam również ułożyła sobie życie z Pietro Taricone, z którym wzięła ślub i założyła rodzinę. Niestety, jej ukochany mąż zginął po tym, jak nie otworzył mu się spadochron podczas skoku z samolotu. Włoch przeżył, jednak kilka godzin później zmarł w szpitalu. Polska modelka była świadkiem tej tragedii.
W najnowszym numerze Pani Smutniak mówi nie tylko o karierze filmowej (zobacz: Smutniak: "Chętnie zagrałabym w polskim filmie!"), ale także opowiada o trudnym doświadczeniu utraty najbliższej osoby:
Potrafię żyć w symbiozie. Wydaje mi się, że jeśli ktoś się z kimś rozstaje, to jest to naturalny koniec miłości. Ale jeśli ukochana osoba nagle znika, nie można jej już zobaczyć, porozmawiać, to ten związek w jakimś sensie nadal trwa. Trudno się z taką osobą rozstać, ona cały czas jest w sercu. Tylko niektóre rzeczy kończą się wraz ze śmiercią. Inne nie skończą się nigdy.
Niechętnie mówię o życiu prywatnym - dodaje. Chciałabym opowiedzieć o fundacji, która mnie całkiem pochłania. Zbieram środki na wybudowanie szkoły w Mustangu - to region położony między Nepalem a Tybetem.
Smutniak nie chce także komentować doniesień na temat jej związku włoskim producentem filmowym, Domenikiem Procaccim.