W tym tygodniu na antenie TVN zadebiutuje nowy program o show biznesie Na językach. Prowadzi go Agnieszka Szulim, a stanowisko komentatora przypadło Mikołajowi Lizutowi. Sądząc po jego rozmowie z Faktem, ma na temat polskiego show biznesu, ma raczej ugruntowana opinię.
Polski show biznes to bieda - ocenia w rozmowie z tabloidem. To są pseudoartyści, którzy niczego nie tworzą. Teksty i muzykę pisze dla nich ktoś inny. Oni są jedynie marnymi odtwórcami. Są znani, ale głównie z telewizji, portali plotkarskich i kolorowych gazet. Mało tego: nawet nie żyją z muzyki. Tacy artyści jak na przykład Doda nie dają biletowanych koncertów. Grają na wielkich imprezach darmowych, festynach, świętach miast, przy grubych sponsorach lub za budżety z naszych podatków. Płacisz na Dodę bez względu na to, czy to ci się podoba, czy nie. Sławę przynoszą im występy w niemądrych programach i opowieści o życiu prywatnym. Nie muzyka. Nastały takie wspaniałe czasy, że każda pani i pan z tramwaju mogą stać się gwiazdami mediów. Niczego nie trzeba umieć, nawet uroda nie jest już istotna.
Jego zdaniem jednak trudno winić za to celebrytów. Kłopot polega na tym, że Polacy mają po prostu fatalny gust i podoba im się głównie "wiocha".
Przyczyna tkwi w głębokim PRL-u. Polska jest krajem wiejskim, składa się głównie z prowincji i małych miasteczek, a komunizm całą kulturę wiejską skutecznie zaorał. W to miejsce próbowano utworzyć Cepelię, zespoły Śląsk czy Mazowsze. Problem w tym, że na weselach nikt przy tym nie tańczył - mówi w wywiadzie.
Zdaniem Lizuta tę pustkę zagospodarowały właśnie zespołu typu Boys czy Weekend. Nazywa to "wiochą", ale również chwali ich za to, że są autentyczni:
Kultura, jak każda przestrzeń publiczna, nie znosi próżni. Powstało więc coś na kształt kultury ludowej, czyli disco polo. To taka wiocha, która udaje światowość. Niby mają dżinsy, ale one są tureckie, niby grają na keyboardach, ale nie są one podpięte, a w teledyskach jeżdżą drogimi furami wśród palm, choć przecież naprawdę mieszkają pod Białymstokiem. W Polsce pod koniec lat 90-tych była próba odtworzenia czegoś takiego jak folk. Moim zdaniem to się nie udało. Grupy typu Brathanki czy Golec uOrkiestra to twory sztuczne, wymyślone. A disco polo, choć to kwintesencja kiczu, bezguścia i obciachu, jest autentyczne. Wykwitło na prawdziwych weselach, zabawach i wiejskich dyskotekach.
Porównajcie hity zespołu Weekend i Dody. Którego wolicie posłuchać?