Maria Peszek wciąż nie może zakończyć tematu swojej "depresji w tropikach" i głośnego wywiadu w Polityce, którego udzieliła w celu wypromowania swojej nowej płyty. Żaliła się w nim, że leżąc w luksusowych warunkach w hamaku, wpadła w ciężką depresję i myślała o samobójstwie. Wyznała wtedy: "Sześć tygodni leżałam w hamaku na azjatyckiej wyspie. Morze przychodziło i odchodziło, a mi z ust ciekła ślina".
Na szczęście nie musiała w tym czasie pracować, jak inni ludzie w depresji. Celebrytka skończy w tym roku 40 lat, nie założyła dotąd rodziny, nie chodzi do pracy i nie ma dziecka. Ma przez to coraz silniejsze bóle egzystencjalne. Lekarz, do którego poszła porozmawiać o swoich kłopotach, zasugerował jej, że być może powinna wziąć się w garść i pomyśleć o dziecku, a nastrój szybko się jej poprawi. To tak oburzyło celebrytkę, że, jak wyznała, poczuła się "mentalnie zgwałcona".
W nowym wywiadzie w Przekroju Peszek żali się, że czytelnicy nie okazali jej należnego współczucia, tylko śmiali się z jej oderwania od rzeczywistości. Oraz, co boli ją najbardziej, nie zwrócili nawet uwagi na rozmyślnie prowokacyjny tytuł jej albumu ("Jezus Maria Peszek"). Peszek liczyła na to, że katolicy będą czuli się nim dotknięci. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Widocznie takie chywyty przestały już działać.
- Mnie to bardzo zaskoczyło. Spodziewałam się, że niektórzy ludzie będą się czuli dotknięci nową płytą, a nie wywiadem o stanie psychicznym, w jakim byłam, zanim ją nagrałam - mówi w wywiadzie. Tymczasem Jezus w tytule nikogo nie obszedł albo obszedł minimalnie. Nie obeszło ludzi moje odkrycie, że Bóg może być przeszkodą w drodze do bycia szczęśliwym. Nawet piosenka o tym, że nie chcę mieć dzieci, czy o tym, jak sobie wyobrażam patriotyzm albo własną śmierć nie wywołały reakcji. Najbardziej wściekło Polaków to, że opowiedziałam o swoim bardzo trudnym przeżyciu językiem otwartym, bez owijania w bawełnę, bez pięknych fraz, tylko w brutalny i radykalny sposób. To było uderzające odkrycie - część ludzi nie chciała słuchać tego, co miałam do powiedzenia na płycie, tylko skoncentrowała się na wątku plotkarskim. Na tym, że opowiedziałam o doświadczeniu, które przewartościowało moje życie. Mocno mnie poturbowało to, że cześć osób uznała, że zmyśliłam albo przynajmniej cynicznie wykorzystałam swoją sytuację do promocji płyty**.**
Dalej wyjaśnia, dlaczego spotkała się z krytyką, celowo chyba pomijając najcelniejsze komentarze Internautów. Twierdzi, że Polacy po prostu "nie są na nią gotowi":
- Chyba częściowo chodzi o język. Nie używałam sformułowań typu: "byłam na zakręcie" albo "świat mi się zawalił", tylko powiedziałam: "chciałam umrzeć". To są słowa bardzo radykalne i zabierające cały czar temu przeżyciu. Żadna kalkulacja, tylko mój sposób mówienia. Edek, mój konkubent, twierdzi, że to jest pewien rodzaj ekshibicjonizmu, który mam również jako artystka. On uważa, że ludzie w Polsce nie są gotowi na ten rodzaj otwartości, drażni ich, że nie liczę się z konsekwencjami, że jestem wolna**.**
- Ośmieliłam się powiedzieć, że w trakcie tego doświadczenia byłam w pięknym miejscu - żali się dalej. Odważna, sześciomiesięczna podróż po Azji została sprowadzona do kilkutygodniowej kuracji hamakowej typu all inclusive. Pakujesz walizkę ze swoimi przeżyciami, rozbijasz się na jakiejś tajskiej plaży, cierpisz i wracasz.
- Tymczasem my tu w zimnej Polsce, w kolejkach do przychodni NFZ... - dopowiada dziennikarz.
- Wiadomo! Gdyby moja historia działa się w Tworkach czy w jakimś szpitalu w Grudziądzu, to mogłabym być kochaną bohaterką. A tak stałam się antybohaterką, obiektem ataków, kpin, śmiechu.
Warto zauważyć, że historia Ilony Felicjańskiej wydarzyła się właśnie w Tworkach i celebrytka nie została chyba "kochaną bohaterką".
Peszek zapewnia dalej, że, cytujemy, "niechętnie opowiada o życiu prywatnym":
- Opowiedziałam o tym z potrzeby najczystszej z możliwych, co nie było łatwe, bo niechętnie opowiadam o życiu prywatnym i jeżeli to zrobiłam, to znaczy, że o coś ważnego mi chodziło. Więc jeżeli coś mnie w tej całej sytuacji wkurwiło naprawdę, to to, że ludzie przykładają do mnie własną cyniczną miarę i mówią, że to była historia promocyjna**.**
Rzeczywiście, tylko przypadkiem wywiad i okładka na temat planów samobójczych podczas wakacji w tropikach zbiegła się z premierą jej płyty.
Po tych żalach Peszek przekonuje czytelników, że jest głosem pokolenia i "pokazuje faka" wszystkim krytykom:
- Czasami czuję się na koncertach tak, jakbym była bardziej przywódcą rewolucyjnym niż panią, która śpiewa.
- Czyli jednak jesteś głosem pokolenia?
- Tak się stało, wprawdzie niezamierzenie, ale tego mi nikt nie zabierze. Mogę teraz z tego hamaka pokazać faka wszystkim hejterom**.**
Chwali się też, że dobrze zarobiła na całym skandalu: Do końca grudnia moją płytę kupiło ponad 40 tysięcy osób. Jest trzecią najlepiej sprzedającą się płytą w Polsce w roku 2012, a ukazała się dopiero w październiku. To znaczy, że to wszystko miało sens.
Też jesteście tak wysokiego zdania o artystce co ona sama?