Patrycja Kazadi utrzymuje wprawdzie, że toksyczny związek z mieszkającym w USA asystentem Jima Beanza to już przeszłość, jednak podkreśla, że nadal chętnie jeździ do Kalifornii. W rozmowie z tygodnikiem Gwiazdy żali się, że jest to bardzo kosztowne, a bycie celebrytką nie jest wcale tak przyjemne, jak się to wszystkim wydaje.
Program X Factor pochłania 90 procent mojego czasu - narzeka w tabloidzie. A latanie jest męczące. Na razie staram się kursować tam i z powrotem, chociaż nie wiem, jak długo to jeszcze potrwa. Całe szczęście, że mogę sobie na to wszystko pozwolić, chociaż z tym coraz ciężej. Niedługo będę miała takie długi, że się nie wykaraskam.
"Ludzie sukcesu" z telewizji mają w zwyczaju narzekać, że nie starcza im pieniędzy z ich wielkich pensji po tym, gdy już je wszystkie wydadzą na ubrania, samochody i podróże. Kazadi żaliła się też niedawno, że Los Angeles "nie jest miastem do szukania związków damsko-męskich i jakichkolwiek innych. Ani zawierania przyjaźni."
W takim razie co ją tam ciągnie? Celebrytka twierdzi, że chodzi o odpoczynek od celebryckiego życia, które, jak się okazuje, jest dla niej jednym wielkim pasmem udręki.
Nasza praca potrafi być wyczerpująca - narzeka Patrycja. Cały czas jesteśmy narażeni na stres i krytykę. To strasznie wysysa energię.
I jak jej nie współczuć?