Temat pedofilii w kościele katolickim - zarówno w Polsce, jak na świecie - wywołuje olbrzymie emocje. Niemal regularnie ujawniane są afery z udziałem duchownych, którzy molestowali nieletnich i niestety, często również okazuje się, że kościelni hierarchowie starają się te sprawy tuszować. Zdaniem publicystów Newseweeka, problem pedofilii wśród polskich księży jest bardzo realny, mimo oburzenia ze strony Kościoła i środowisk prawicowych.
Jutro do sklepów trafi nowy numer tygodnika, na okładce którego widzimy księdza w sutannie oraz małego chłopca, mającego głowę na wysokości jego krocza. Tomasz Lis na pewno oburzy tą sprytną okładką wiele osób. Tytuł głosi: "Polski Kościół kryje pedofilię. Ofiary księży pedofilów nie mogą się doprosić sprawiedliwości". W środku znajdziemy opis kilku przypadków dorosłych już dzisiaj ofiar księży. Twierdzą one, że przed laty molestowane były przez duchownych, jednak kurie biskupie w całej Polsce w ogóle nie chcą z nimi rozmawiać. Większość z nich nie ma szans na dochodzenie sprawiedliwości przed sądem, pedofilia przedawnia się bowiem po zaledwie 15 latach. Chcieliby jednak usłyszeć chociaż "przepraszam" z ust kościelnych hierarchów. Nic z tego.
Jak ta kościelna sprawiedliwość działa? Jak inkwizycja. Jest tajna, pozbawiona kontroli, służy wyłącznie temu, by chronić wizerunek organizacji. Wszystkie chwyty w takim sądzie są dozwolone. Ofiara nie jest stroną, nie może zaskarżać decyzji, właściwie nie ma żadnych praw. Ksiądz zawsze może zasłonić się tajemnicą spowiedzi. Szczególnie ksiądz w Polsce. Z zasady nietykalny, poza podejrzeniem - mówi dr prawa Jacek Borecki z UW. I dodaje, że na dowód jego słów świadczą losy księży oskarżanych o molestowanie - ich przełożeni zamiast oddać sprawę do prokuratury, w przytłaczającej większości wypadków "po prostu" przenosili duchownych do innych parafii.
Pan Tomasz, który nie chce podać swojego nazwiska, opowiada o tym, jak chciał po latach odnaleźć księdza, który go molestował. Okazało się, że... nadal pracuje z dziećmi. Nawiązał korespondencję z właściwą kurią biskupią, a po jakimś czasie dostał list od samego duchownego. Pisał o miłosierdziu, wybaczeniu, a także... straszył swoją ofiarę procesem karnym i cywilnym. Później został wezwany na posiedzenie tzw. Kościelnej komisji dochodzenia wstępnego. Jak przyznał, podczas swoistego przesłuchania czuł się nie jak ofiara, ale jak oskarżony.
To była typowa praktyka w niektórych krajach, np. w USA. Przestraszyć, zmęczyć, otumanić - mówi prof. teologii Tadeusz Bartoś, który kilka lat temu rzucił sutannę. Zrobić wszystko, by ofiara ostatecznie poczuła się winna. A sprawę wyjaśniać latami, tak długo, by jej nigdy nie rozwiązać.
Zgadzacie się z sugestią, co oznacza dłoń księdza na głowie dziecka, wyrażoną przez Tomasza Lisa na okładce?