Rok temu w jednym z warszawskich klubów doszło do wypadku, który mógł się skończyć tragedią. Podczas szarpaniny Alan Andersz został zepchnięty ze schodów i uderzył głową o ciężką donicę. Z roztrzaskaną czaszką został przewieziony do szpitala. Kamery zainstalowane przed klubem niczego nie zarejestrowały, a sprawa została umorzona.
Uderzyłem głową w donicę. Dokładnie tego nie pamiętam. Były kamery, ale ta na zewnątrz podobno nie działała. Ludzie mówią, że nic nie pamiętają. Nic nie widzieli. Była jakaś dyskusja, przepychanka. I nagle Alan leży na ziemi – wspomina na łamach Show. Ja nie mam pretensji o wypadek. Kłótnia i pech. Powiem tylko tyle że jakby przyszedł do szpitala i przybił piątkę, nie byłoby tematy. To jak zachował się po wypadku, pokazało, jakim jest człowiekiem.
Lekarz powiedział, że o moim życiu zdecydowało 10 minut. Miałem wstrząśnienie mózgu, zagrożenie wklinowaniem mózgu, czyli praktycznie śmiercią, pęknięcie czaski, krwiaki w mózgu, rozwaloną tętnicę. Ten cud był w rękach lekarzy, na szczęście nie poddali się. Jeden z nich powiedział: ”Małolat, ty sobie nie wyobrażasz, jak chciałeś żyć. Mocno o życie walczyłeś".
Juror Got to Dance narzeka teraz, że nie może pić alkoholu. Dostał zakaz od lekarzy. Odechciało mu się także chodzić na imprezy.
Zmarnowałem sobie możliwość picia whisky z kumplami na spokojnie albo czerwonego wina z kobietą. Co prawda lekarz dał mi małą dyspensę na lampkę wina, ale jakoś bardziej pasuje mi wersja, że nie mogę. Już się w życiu naimprezowałem. I wiem, że to bez sensu. Lubiłem mocno balować. Resetowałem się. Teraz wszystko się zmieniło. Przyhamowałem.