Przy okazji głośnej kradzieży dokonanej przez narzeczoną Roberta Janowskiego i żonę byłego ministra Mirosława Drzewieckiego wyszły na jaw dość zaskakujące zwyczaje polskich "elit". Wcześniej seksafera potwierdziła, że wiele polskich "celebrytek" to byłe albo nawet aktywne prostytutki, ale tego chyba każdy się domyślał. Pewnym zaskoczeniem może być z kolei, że partnerki celebrytów, pozujące z nimi na warszawskich "salonach" na "ludzi sukcesu", bywają pospolitymi złodziejkami, kradnącymi za granicą rzeczy z przeceny na handel w kraju. U skompromitowanej Moniki G. zaopatrywało się regularnie wiele znajomych Roberta, niewykluczone więc, że dziesiątki kreacji z bankietów, które oglądaliście na naszych "gwiazdach", zostało przez nie zdobytych w podobny sposób.
Nie wiadomo z kolei, co ze skradzionym towarem chciała zrobić żona Drzewieckiego. Do aktywności w branży odzieżowej zachęciły ją pewnie sukcesy jej męża. Wprost pisał jakiś czas temu, że były minister sportu przez wiele lat ubierał polityków Platformy w drogie garnitury.
Czasem politycy płacą za ubrania sami, czasem wystawia się rachunek na kancelarię, kosztami można też obciążyć partię - pisał tygodnik. Stroje dla Donalda dostarczał Mirek Drzewiecki. Przez wiele lat działał w branży odzieżowej, więc miał kontakty w fabrykach Bossa i Joopa. Przywoził, dajmy na to, pięć garniturów i dziesięć koszul. Przewodniczący mierzył i wybierał. Za garnitury płacił zawsze prywatnymi pieniędzmi, tyle że Mirkowe ceny były bezkonkurencyjne.
Monice G. również udało się podbić warszawski rynek cenami. Czy jej starsza koleżanka miała podobne plany?
Przerażony Robert Janowski w strachu o karierę i telewizyjną pensję zostawił już swoją chytrą narzeczoną. Poinformował, że wyrzucił ją z domu. Zobacz: "ROZSTAŁEM SIĘ Z MONIKĄ!". Z kolei rodzina Drzewieckich wpłaciła kaucję i na razie nie komentuje sprawy.
Ta Polska to jednak "dziki kraj".