Robertowi Kubicy w Rajdzie Wysp Kanaryjskich szło tak dobrze, że komentatorzy mówili nawet, że nie dał szans rywalom. Niestety, dobra passa kierowcy skończyła się tradycyjnie na barierce. Do wypadku doszło na 10. odcinku specjalnym, po 16 kilometrach jazdy. Citroen prowadzony prze Kubicę z Maciejem Baranem w roli pilota, wszedł za szybko w zakręt i uderzył w barierkę. Szczęśliwie metalowa konstrukcja utrzymała ciężar samochodu, bo za nią była przepaść...
Ciężko nie wspomnieć w takiej sytuacji fatalnego wypadku sprzed 2 lat, kiedy to w Ronde di Andora omal nie stracił dłoni. Lekarzom, jak wiadomo, ostatecznie udało się ją uratować, jednak kierowca dotąd nie powrócił ani do pełnej sprawności ani do Formuły 1.
Na szczęście tym razem nie stało mu się nic poważnego.
Szkoda, ale niestety wydarzyło się to na szybkim zjeździe - skomentował Robert tuż po wypadku. Był dość szybko zakręt, który łatwo można przejechać pełnym gazem. Hamowanie przed kolejnym, trójkowym zakrętem nie było ostre, ale dość mocne. Niestety gdy docisnąłem hamulec, uciekł tył samochodu i musiałem puścić pedał, bo wykonalibyśmy obrót, droga była bardzo wąska. Potem po prostu się nie wyrobiłem. Postawiło nas bokiem. Próbowałem złożyć się w zakręt, ale uderzyłem lewym tyłem w barierę. Następnie wpadliśmy przodem na barierę. Szkoda, ale takie rzeczy się zdarzają.
Zobacz też: Kubica OLAŁ Magdę Mołek!