Jak pisaliśmy wczoraj, sąsiad Justina Biebera postanowił pozwać piosenkarza po awanturze, do jakiej doszło między nimi na osiedlu. Poszło ponoć o to, że Justin za szybko jeździ po okolicy. Swoim luksusowym ferrari poruszał się z prędkością aż 100 km/h powodując ogromny hałas w sobotni ranek.
47-letni biznesmen twierdzi, że Bieber napluł mu w twarz i... groził mu śmiercią. Widocznie ma poważne problemy z zaakceptowaniem jakiegokolwiek sprzeciwu. Justin podaje już oczywiście inną wersję wydarzeń. Jego znajomi twierdzą, że mężczyzna to... paparazzi, który chciał zrobić piosenkarzowi zdjęcia z bliska.
To kłamstwo. Mężczyzna wdarł się na teren posiadłości Justina i prawdopodobnie chciał mu zrobić kilka zdjęć - przekonuje osoba z jego otoczenia. Nie było żadnej bójki. Nikt nikogo nawet nie dotknął. Wymienili kilka zdań i Justin kazał mu opuścić jego teren.
"Kazał mu opuścić teren"? :) Ciekawe, w jakich słowach. I czy na pewno go przypadkiem nie opluł.
Bieber żali się, że krytykujący go ludzie czekają tylko na jego błędy i koniec kariery.
Nie wiem dlaczego, ale ludzie myślą, że jestem złym człowiekiem - narzeka. Strasznie mnie to denerwuje. Staram się być dobrym wzorem do naśladowania. Nie robię niczego złego. Niestety, wiele osób czeka na mój upadek. Ludzie lubią patrzeć na upadek innych. To naprawdę przygnębiające.
To, co opisał sąsiad Justina, rzeczywiście może przygnębić. Jeżeli mówi prawdę, Bieber może mieć pretensje wyłącznie do siebie.