Jak już pisaliśmy, menedżerka Piotra Adamczyka potwierdziła właśnie, że jej klient zdecydował się zakończyć trwające nieco ponad rok małżeństwo z Katarzyną Gwizdałą, która próbowała podbić polski show biznes używając nazwiska Kate Rozz. Najszczęśliwszym okresem ich krótkiego związku była sesja zdjęciowa i kilkustronnicowy szczery wywiad w Vivie. Potem było już tylko gorzej. Rozz-Gwizdała poczuła się rozżalona opieszałością męża w załatwianiu jej pracy w show biznesie, zaś aktor uważał, że za rzadko się widują, gdyż aspirująca celebrytka ciągle lata do Paryża.
Adamczyk liczy na szybki i bezbolesny rozwód, aby zebrać siły przed czekającym go procesem o kościelne orzeczenie nieważności małżeństwa. Żeby mu się udało, będzie musiał przedstawić przekonujące dowody na to, że Gwizdała oszukała go, sugerując, że stworzą rodzinę, a tymczasem już wówczas była pewna, że nie chce mieć z nim biologicznych dzieci. Albo że nigdy nie uprawiali seksu, lub "Rozz" jest chora psychicznie.
Na szczęście, jak informuje Fakt, przynajmniej w kwestiach finansowych powinno pójść łatwo. Para podpisała bowiem przed ślubem intercyzę.
Przed zaślubinami podpisali dokumenty, które chronią pieniądze Piotrka w razie rozwodu - potwierdza w rozmowie z tabloidem znajomy Adamczyka. To była ich wspólna decyzja.
Aktor należy obecnie do czołówki najlepiej zarabiających polskich gwiazd. Za jeden dzień zdjęciowy otrzymuje 10 tysięcy złotych. Do tego dochodzą kontrakty reklamowe. Eurobank tylko w czasie zeszłorocznych wakacji zapłacił mu w sumie 750 tysięcy.
Dzięki intercyzie Gwizdała nie dostanie połowy jego majątku. Ponieważ nie mają z Adamczykiem wspólnych dzieci, nie może też liczyć na alimenty.
Nie martwcie się jednak o nią. Znajdzie sobie na pewno jakiegoś innego bogatego męża.