Wczoraj przed Sądem Okręgowym w Katowicach zeznawała najbliższa przyjaciółka oskarżonej o zamordowanie córki Katarzyny W. Poznały się w 2003 roku w gimnazjum i przyjaźniły do 2008 roku, kiedy to Katarzyna wstąpiła do wspólnoty Tebah w Czeladzi. Kiedy jednak po latach wylądowała w szpitalu psychiatrycznym, Natalia odwiedzała ją codziennie. Wtedy właśnie odbyły kilka niepokojących rozmów.
Kiedy w szpitalu grałyśmy w scrabble, to zszokowało mnie, że ona układała słowa związane ze śmiercią: denat, zgon - relacjonowała Natalia P., cytowana przez Fakt. Kiedyś patrząc mi w oczy powiedziała, że Madzia wypadła jej z rąk, wyślizgnęła się z kocyka i uderzyła główką o próg, a ona ją reanimowała.
Przyjaciółka odebrała ją ze szpitala. Po kilku tygodniach spotkały się ponownie. Katarzyna zapytała Natalię, czy może do niej przyjechać do Krakowa i trochę tam pomieszkać.
Gdy przyjechała do mnie do Krakowa, jeszcze raz ją pytałam, czy śmierć Madzi to był wypadek, odpowiedziała, że tak - zeznała przed sądem Natalia P. Mówiła, że nie boi się policji. Mówiła, że nie mają dowodów i nie będą mieli. Dalej mówiła, że to był wypadek, a nikt nigdy nie dojdzie do tego, jak dziecko znalazło się w miejscu, gdzie znaleziono jego zwłoki.
Będąc w Krakowie, spotkała się z dziennikarzem w pizzerii. Pokazywała mi SMS z kwotą 15 tysięcy złotych za wywiad. Mówiła, że podbijała cenę za wywiady i zdjęcia. Pytałam, jak to jest zarabiać na śmierci własnego dziecka. Ona mówiła mi, że z czegoś musi żyć, że sprzedaje swoje ówczesne życie. Ja mówiłam jej, że to nie będzie dla niej dobre.
Ciekawe, na ile "podbiła cenę" za swoją sesję w bikini na koniu. "Sprzedawania życia" całkiem nieźle wychodzi też jej mężowi. Jego wydana przez Super Express książka ze szczegółowym opisem zwłok Madzi leży już w każdym kiosku.