Polscy celebryci z "wyższej półki", tzn. starsi, więcej zarabiający, "z nazwiskami" i lepiej ustawieni w mediach, nauczyli się do perfekcji odwracać kota ogonem i stawiać się w roli ofiar, niesprawiedliwie atakowanych przez odbiorców. Po głośnych wpadkach i oburzających wypowiedziach, ci ostatni są przez nich nazywani często "bydłem", "frustratami", czy - jak woli Kuźniar - "smutną prawicą". Nawet jeżeli są lewicą. Doszło do tego, że nawet po najgorszych i najbardziej kompromitujących wpadkach inne osoby publiczne boją się krytykować ważnych dziennikarzy i "autorytety", bo boją się bycia zaszczutym przez środowisko. Prywatnie ich krytykują, a publicznie milczą.
Widać to wyraźnie przy okazji wpisu Moniki Olejnik, którzy oburzył setki osób czytających jej profil. Po tragedii w Bostonie dziennikarka zamieściła dziwny komentarz, porównując tę tragedię "żartem" do katastrofy smoleńskiej. Jej fani tym razem się nie zaśmiali, więc wycofuje się z tego w kolejnych wpisach. Oczywiście starając się zrobić z siebie ofiarę "nagonki".
Wszyscy znajomi Olejnik oczywiście zamilkli. Nie wiedzą, jak jej bronić, a skrytykować nie wolno. To internauci zwrócili jej więc uwagę, że w wybuchu zginęły trzy osoby, w tym 8-letnie dziecko, rannych jest ponad 170 osób, w tym kilkanaście w stanie krytycznym, a ona używa tego do wyśmiania swoich przeciwników politycznych.
Nie wiem jak i dlaczego zostałam obsadzona w tym internetowym serialu - tłumaczy się skrzywdzona gwiazda w nowym wpisie. Trzeba mieć w sobie dużo złej woli, żeby doszukiwać się u mnie braku empatii wobec dramatu w Bostonie.
Czy naprawdę komentujący mieli "dużo złej woli"? A może właśnie zrozumieli, co napisała i ich to nie rozśmieszyło?