Pod koniec marca w polskiej sieci zawrzało. A to przez publikację artykułu w tygodniku Nie Jerzego Urbana, w którym przytaczano rzekome rozmowy Donalda Tuska zarejestrowane "superczułym mikrofonem" podczas meczu Polska-Ukraina. Wiadomo wprawdzie, że każdy polityk jest prywatnie bardziej bezpośredni niż w telewizji, a wielu z nich na pewno przeklina i wyśmiewa swoich wrogów i kolegów, ale to, co opublikowało Nie było mimo wszystko szokujące. Czy możliwe, że wygląda to aż tak wulgarnie, a Tusk nazywa Kwaśniewskiego za jego plecami "opalonym chujkiem"? Okazuje się, że jednak nie. Przypomnijmy: SZOKUJĄCE NAGRANIE ROZMOWY TUSKA Z MECZU?! "Patrz, jaki ch***k opalony!"
Dopiero tydzień później gazeta poinformowała, że był to "primaaprilisowy żart". Wcześniej jej dziennikarze zapewniali jednak, że są gotowi na proces i dysponują nagraniami, które "będą zrozumiałe nawet dla głuchoniemych biegłych". Problem w tym, że wydanie trafiło do sprzedaży nie 1 kwietnia, a 29 marca. Dlatego właśnie wielu polityków na poważnie dyskutowało o nim na Twitterze i Facebooku. Donald Tusk postanowił pozwać redakcję Nie. Domaga się od nich przeprosin na ich stronie oraz... na Pudelku.
Taki pozew wpłynął. Jest to jednak pozew prywatny. Donald Tusk złożył go jako osoba prywatna, a nie premier RP - mówi rzecznik premiera w rozmowie z Tok FM. Ten "żart" pojawił się w piątek, a prima aprilis był w poniedziałek. Przez to wiele osób potraktowało tę publikację śmiertelnie poważnie, zaczęła ona funkcjonować w przestrzeni publicznej. Część dziennikarzy komentowała nawet rzekome słowa premiera zupełnie na poważnie.
Mój szef Jerzy Urban poznał dotychczas 13 premierów, ale Tuska osobiście nie zna, więc chętnie go pozna, nawet w sądzie - komentuje to krótko zastępca Urbana w Nie.