Miesiąc temu, podczas przerwy w trasie Believe Tour, Justin Bieber wdał się w awanturę ze swoim sąsiadem. Mężczyzna zwrócił mu uwagę, że nie powinien jeździć jak szalony swoim Ferrari po zamkniętym, luksusowym osiedlu w Los Angeles o 8. rano. 19-letni idol nastolatek zwyzywał go, opluł i groził mu śmiercią... Zobacz: "Bieber NAPLUŁ MI W TWARZ i groził ŚMIERCIĄ!"
Zaatakowany sąsiad Biebera postanowił zgłosić sprawę na policji, nie przejmując się "gwiazdorskim statusem" Kanadyjczyka. Jak informują amerykańskie tabloidy, policjanci przekazali sprawę do prokuratury, która po czterech tygodniach śledztwa uznała, że Justin musi stanąć przed sądem.
Prokurator nie chce dla niego kary więzienia, bo to pierwszy taki jego wybryk - relacjonuje magazyn TMZ. Zdecydują się najprawdopodobniej na wniosek o terapię radzenia sobie z agresją.
Niestety, Justin nie ma czasu, żeby stawić się na przesłuchanie.
_**Jest niesamowicie zajęty**_ - zapewnia menedżer gwiazdora, Scooter Braun. Ale jest w naprawdę dobrym miejscu, po koncertach wraca od razu do domu, pisze piosenki, spotyka się ze znajomymi. Jest zwykłym chłopakiem spędzającym czas w zwykły sposób.
Wierzymy na słowo.