We wtorek pisaliśmy o tym, że Michał Wiśniewski przyznał się do tego, że pijany wiózł swoją ciężarną żonę do szpitala na poród. Warto przypomnieć, jak wydarzenie to wspomina jego była menedżerka Katarzyna Kanclerz. Podobno zabronił Marcie zamówić taksówkę i kazał jechać ze sobą samochodem, ryzykując życiem swoim, żony i nienarodzonego dziecka. W szpitalu zaś próbował popełnić samobójstwo.
Opowiem pani historię, która wydarzyła się, kiedy byliśmy w najlepszej komitywie, a Marta była jego ukochaną żoną, niemyślącą o karierze, świeżo przed urodzeniem drugiego dziecka - wspomina Kanclerz w wywiadzie dla Gali. Michał chciał być przy porodzie. Oczywiście trzeźwy. Ale terminu porodu nie da się wyliczyć ze szwajcarską precyzją. Niestety, Marta pozwoliła sobie na niesubordynację i odeszły jej wody dziesięć dni przed terminem. Trafiła na moment, kiedy Michał nie był trzeźwy. Próbowała zamówić taksówkę. Wtedy on wpadł w szał. Rozwalił telefon i powiedział, że pojedzie z nim albo wcale. Kobieta po odejściu wód raczej nie ma wyboru, więc Marta wsiadła z nim do samochodu i zygzakiem pojechali do kliniki. Tam Michał powiedział, że płaci i wymaga i kazał poród zatrzymać, bo chciał w nim uczestniczyć na trzeźwo. Lekarz zaproponował, żeby podać Michałowi wodę, a sam zajął się rodzącą. Faza końcowa porodu wyglądała tak: żona krzyczy, a mąż siada na parapecie, zwiesza nogi w dół na ulicę i mówi: "Panie doktorze, ja nie żartuję, proszę zatrzymać poród albo ja skaczę." Następnego dnia Michał na kolanach przepraszał Martę i pokój tonął w kwiatach.
To się nazywa wesołe życie. Żony Michała na pewno nigdy się z nim nie nudziły. Jednego dnia próby samobójcze, drugiego - kwiaty i prezenty. Jeżeli znacie jakieś ciekawe fakty z życia Michała, o których do dziś milczała prasa, piszcie śmiało na: donosy@pudelek.pl.