Producenci programu Gwiazdy tańczą na lodzie chcieli mieć w jury królową. I ją mieli. Do czasu.
Usadzili Dodę na przyozdobionym różowym futerkiem tronie, który miał symbolizować jej "królewską" pozycję w jury. Przymknęli oko na gadżety, które Dorota przemyciła do studia, pozwolili nawet na to, by piosenkarka urządziła na swoim fragmencie stołu ołtarzyk ku własnej czci.
To tylko utwierdziło Dodę w przekonaniu, że wszystko jej wolno.
Nawet tak doświadczony producent, jak Rinke Rojens, znający polskie gwiazdy na tyle dobrze, że nawet z jedną z nich ma dziecko, musiał przyznać, że zachowanie piosenkarki wymknęło się spod kontroli:
Niestety nie da się przewidzieć, co zrobi Doda - powiedział zrezygnowany.
Sama Dorota swój udział w programie podsumowała krótko i treściwie:
Będę robić to, co uwielbiam czyli krytykować, zupełnie się na tym nie znając.
Producenci mieli jej dość. Za zachowanie i kontrowersyjne wypowiedzi piosenkarkę ukarano utratą tronu, który panowie z obsługi technicznej załadowali na przyczepkę i wywieźli w siną dal. Zdobywczyni diamentowych stringów będzie musiała trzymać swoje uhonorowane pośladki na taborecie - tak jak reszta jury.