Podczas wczorajszego Gwiazdy tańczą na lodzie Doda była całkiem grzeczna. Komu będzie się chciało oglądać następny odcinek?
Przyczyn jej niezrozumiałego zachowania nie sposób się domyśleć: mogły to być niemiłe przeżycia w windzie lub naprawdę surowe upomnienia ze strony producentów. Jeśli jednak ugoda miała polegać na utrzymaniu tronu w zamian za poprawę zachowania to popełniono spory błąd, bo teraz show Dwójki nie ma już zupełnie nic do zaoferowania.
Dzisiejszy odcinek poświęcony był miłości, co dało Dodzie pretekst do założenia ogromnych, pierzastych, różowych skrzydeł i ogłoszenia się "aniołem miłości", chociaż skojarzenie z Ulicą Sezamkową byłoby może bardziej oczywiste.
Nikt rozsądny nie zakładał, że amatorzy mogą po kilku tygodniach treningów pokazać jakieś błyskotliwe łyżwiarskie sztuczki, niemniej jednak już można oddzielić tych, którzy rokują od tych, którzy chcą tylko podreperować budżet. W tej drugiej grupie zdecydowanie wybijał sie Przemysław Saleta, który preferuje taki sposób jazdy, żeby jak najmniej być na łyżwach. Większość swojego występu po prostu przeklęczał na lodzie, mimo że prowadząca program Tatiana Okupnik, zagrzewała go do wysiłków uwagami takimi jak: Chyba wszystkie twoje żony są na widowni, co chyba jeszcze bardziej go spięło.
Trudno się także dopatrzeć talentu i zaangażowania w jeździe Jarosława Kreta. Sympatyczny i pechowy pogodynek sprawia wrażenie, jakby brał udział w programie z polecenia zarządu TVP, co być może nie jest dalekie od prawdy. Widzowie zrobili mu sporą krzywdę głosując za pozostawieniem go w programie.
Do pierwszej ligi można zdecydowanie już teraz zaliczyć Rafała Mroczka, który umiejętności taneczne szlifował w konkurencyjnym programie TVN, więc ma teraz ułatwione zadanie, Annę Popek, która niedociągnięcia techniczne nadrabia wdziękiem i uśmiechem, a ponadto ma duże poparcie widzów oraz Marysię Sadowską, która niespodziewanie postanowiła trzymać sztamę z Dodą i nie omieszkała się jej podlizać emocjonalnym okrzykiem "precz z brukowcami", jeszcze przed ogłoszeniem not. Doda wzruszyła się do tego stopnia, że jako jedynej uczestniczce, przyznała Sadowskiej 9 punktów, co wywindowało ją wraz z partnerem na pierwsze miejsce.
Nieźle rokuje Ewa Sonnet, która powinna znacznie ograniczyć swoje wypowiedzi do mikrofonu (Łukasz, pojechałeś świetnie, nie mogę tego powiedzieć o sobie, bo jestem skromna), ale wykazała się uporem i odwagą w wykonywaniu ryzykownych podnoszeń, co Doda skwitowała uszczypliwą uwagą: Wbrew pozorom nic cię nie ciągnęło do lodu. Trudno się dziwić ukłuciom zazdrości, bo Sonnet ma jednak biust większy i podobno naturalny.
Dogrywka rozegrała sie pomiędzy Kretem i Saletą, zasilonym przez Dodę "strzałą miłości" oczywiście pierzastą i różową, wystrzeloną z plastikowego łuku. Jednak mimo wsparcia jurorki, która obiecywała publiczności, że jeśli Saleta będzie dalej jeździł to przynajmniej "będą jaja", bokser odpadł z programu.
W oczekiwaniu na podsumowanie głosów od widzów, dwie piosenkarki ucięły sobie pogawędkę na temat przyszłości programu. Jurorka Doda przestrzegła, że jeśli od przyszłego odcinka krew nie zacznie się lać po tafli "to nie wyciągniemy tej oglądalności". Na co Okupnik powiedziała, że wobec tego Doda powinna przywdziewać jeszcze bardziej skąpe stroje. Zakończyły obiecującym okrzykiem "ciągniemy, ciągniemy".
Tak czy inaczej są to bite trzy godziny z życia, których nikt nam nie zwróci. Kto wpadł na pomysł kręcenia tak długiego programu? Pamiętajcie - Pudelek ogląda za was Gwiazdy tańczą na lodzie, żebyście wy nie musieli.