Prowadzona przez Karola Strasburgera Familiada nie schodzi z anteny już od 19 lat, co lokuje ją w ścisłej czołówce najdłużej emitowanych polskich programów. W rozmowie z Faktem prowadzący wyznaje, że nie ma pojęcia, dlaczego tak się dzieje.
Gdybym znał receptę, to byłbym może i prezesem telewizji - mówi. Czy ja wiem...? Niektórzy mówią, że to moja osoba. Może przez to, że nie krzyczę na ludzi, nie wyśmiewam, nie jestem niesympatyczny. Wiem, że moje żarty to suchary. Ale chyba przeszły też trochę do historii. Uważam, że mam się z czego cieszyć. Nie są to rzeczy, które powalają na ziemię, ale czasami mogą - to kwestia gustu. Niektórzy śmieją się z Familiady, ale na szczęście ja umiem się śmiać sam z siebie.
Strasburger przyznaje, że wśród młodych ludzi jego "suchary" zyskały status kultowych i czasem prowadzi to do krępujących sytuacji.
Nieraz wchodzę do sklepu i ktoś pyta, czy mogę jakiś dowcip opowiedzieć - wspomina w rozmowie z tabloidem. To jest nierealne, aż zabawne, że komuś to do głowy przychodzi. Czasem kiedy grabię trawę w ogrodzie, nagle młodzi ludzi podchodzą do mnie i proszą o dowcip. To znaczy, że ludzie chcą się pobawić i usmiechnąć. Sami też mi żart mówią i pytają: a powiedziałby go pan w programie? Mam dystans do tego. Po prostu taka praca i tyle. Nic z tego specjalnie nie wynika. Ktoś może się nawet pozornie uśmiechać czy wyśmiewać wręcz, ale dopóki robi to w sposób grzeczny, to wszystko jest OK. Nienawidzę tylko, jak ktoś jest niegrzeczny i robi jakieś głupie uwagi, do których nie jest uprawniony.