Toczący się w katowickim sądzie proces o zamordowanie sześciomiesięcznej Madzi nie przebiega zgodnie z planem Katarzyny W. Jeszcze w areszcie oskarżona zapewniała współwięźniarki, że "nic na nią nie mają" i chwaliła się, że ma świadków, którzy na jej kiwnięcie palcem zeznają, co tylko będzie chciała.
Okazuje się, że pomyliła się w obu kwestiach. Sąd, po ekspertyzach biegłych, którzy podczas procesu potwierdzili swoje wnioski, zgromadził całkiem sporo dowodów jej winy. A co ważniejsze, zyskał pewność co do tego, że mała Madzia zmarła w wyniku uduszenia. Mimo że obrońca oskarżonej upiera się przy "laryngospazmie", biegli są całkowicie pewni, że dziecko zostało zabite i zmarło okrutną śmiercią, konając przez 4 minuty.
Świadkowie, którzy, jak zapewniała Waśniewska, będą zeznawać na jej korzyść, nie pojawili się w sądzie.
Zgłosił się za to mężczyzna, który krótko po śmierci Madzi natknął się na Waśniewskich w pociągu na trasie Warszawa - Łódź. Małżeństwo jechało do Łodzi na zaproszenie Krzysztofa Rutkowskiego, który obiecał im udostepnić należący do jego agencji apartament przy Piotrkowskiej.
Świadek, który niedawno zgłosił się z własnej woli, zeznał, że słyszał, jak Katarzyna mówi do męża: "To wspaniale, że już nie mają dziecka. Teraz mogą mieć czas tylko dla siebie i wreszcie zaczynają podróżować".
Wkrótce potem wybrali się na koszt Rutkowskiego na wycieczkę po Dolnym Śląsku. Zwiedzali zamki, jedli romantyczne kolacje przy świecach, a także... pozowali do zdjęć z turystami.
Wtedy nie było jeszcze dokładnie wiadomo, co się stało - tłumaczy Rutkowski. Ale i tak chciałem pomóc Bartkowi, nie Kasi. On jednak był w niej szaleńczo zakochany i powiedział, że nie wyjedzie do Łodzi sam. Cóż, zgodziłem się, choć nieraz słyszałem, że utrzymuję morderczynię. Myślałem, że Bartek będzie moim współpracownikiem, bo znał się na komputerach. Chciałem mu pomóc. Niestety zaślepiła go miłość, a Katarzyna i tak uciekła z Sosnowca.
Nowy świadek będzie odpowiadał na pytania sądu już jutro.