W poniedziałek po południu przed szpitalem św. Marii w Lodnynie pojawił się ubrany w strój z epoki starszy mężczyzna, który odczytał informację o przyjściu na świat królewskiego potomka. Jak tłumaczył w rozmowie z dziennikarzami, instytucja herolda - lub krzykacza - to wymysł sprzed wielu stuleci, kiedy trzeba było poinformować mieszkańców całego kraju o królewskich dekretach czy ogłoszeniach. Pozował do zdjęć tłumowi zgromadzonych, a także setkom fotografów. Jego zdjęcie błyskawicznie obiegło cały świat.
Szybko okazało się jednak, że Tony Appleton, bo tak nazywa się mężczyzna, jest krzykaczem, ale nie w Londynie, tylko w 30-tysięcznym miasteczku Rumford. Nikt nie prosił go o ogłoszenie narodzin królewskiego potomka. Jest ponoć zagorzałym rojalistą i miłośnikiem brytyjskiej monarchii. Oczekiwał na radosną nowinę wraz z resztą turystów, a potem przeskoczył przez barierki, wszedł na schody przed szpitalem i w ciągu kilku minut stał się sławny.
Brytyjczycy szybko zorientowali się, że doszło do dużego nieporozumienia, nie mieli jednak pretensji do herolda. Gorzej z Amerykanami, którzy zaczęli cytować Appletona jako oficjalnego przedstawiciela Pałacu Buckingham. Sam zainteresowany jest bardzo rozbawiony sytuacją:
Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało - mówi w rozmowie z Yahoo. Otworzyłem gazetę, a moja twarz była wszędzie! Oczywiście nie byłem zaproszony, po prostu tam wszedłem i zrobiłem niezłą imprezę. Było wspaniale!
Przypomnijmy, jak witano Jerzego Aleksandra Ludwika na całym świecie: Świat świętuje narodziny księcia! (ZDJĘCIA)