Polski show biznes rządzi się własnymi, bardzo dziwnymi prawami. Celebrytki na potęgę chodzą na imprezy, często zaliczając po kilkanaście w miesiącu. Zamiast wybierać te, które rzeczywiście coś znaczą, chodzą na wszystkie, na których mogą zapozować do zdjęć i dostać darmowe bony do wykorzystania w sklepach.
Wyśmiać je postanowiła Dorota Wellman. W najnowszym wywiadzie krytykuje "koleżanki" za to, że lansują się na tanich imprezach.
Dla premiery jakiegoś kremu wkładają wyrafinowane suknie, godzinami się czeszą i malują. Są wiecznie młode i supersexy – mówi w rozmowie z Galą. Jeszcze tylko te usta w dziubek (zwane karpikiem lub glonojadem, bo za bardzo nadmuchane przez chirurgów plastycznych), dekolt po pas i już mamy sexy babcie. Makabra! Zastanawiam się, czy dla darmowego słoiczka kremu warto robić z siebie idiotkę.
Zarzuca im także nadmierną ingerencję w swój wygląd. Widzi, że wszystkie coraz bardziej upodabniają się do siebie nawzajem.
Nie podoba mi się tylko to, że wszystkie kobiety mają jednego lekarza, który botoksuje je podobnie. Negatywnie odbija się również to, że kobiety nie zatrzymują się na pewnym etapie, kiedy botoksowanie jeszcze poprawia urodę. Ona przekraczają barierę, po przejściu której wyglądają jak glonojad przesuwający się po ścianie akwarium, z dużymi ustami i wielkimi polikami.
Zgadzacie się z nią?