Jak już pisaliśmy, tabloidy dotarły do informacji, mogących sugerować, że aresztowany kilka dni temu po akcji Krzysztofa Rutkowskiego mężczyzna szantażował Cezarego Pazurę nagraniem z prywatnej imprezy. Miało chodzić o kłopotliwą dla aktora sytuację, do której doszło rzekomo na weselu dwa lata temu. Tabloidy nazywają nagranie "sekstaśmą".
Termin ten nie przypadł do gustu aktorowi, który w oświadczeniu przesłanym redakcji Super Expressu oraz Faktu przestrzega przed wyciąganiem pochopnych wniosków i... straszy sądem.
Pragnąc spokoju w tym naprawdę trudnym dla mnie okresie oraz żeby zakończyć wszelkie spekulacje i domysły na temat ewentualnych dowodów w sprawie, które, jak zauważyłem, budzą szczególne zainteresowanie mediów, oświadczam co następuje: przedmiotem oskarżenia jest szantaż, a nie prywatne zdjęcia pokrzywdzonego. Apeluję zatem o niewyciąganie pochopnych i nieprawidłowych wniosków. Manipulowanie wyrwanymi z kontekstu i wolno skojarzonymi insynuacjami może zniweczyć pracę i wysiłek wielu ludzi. Proszę o wyrozumiałość, ale nie mogę powiedzieć nic więcej na tym etapie śledztwa. Przypominam, że mam status osoby pokrzywdzonej, a wszelkie wchodzenie przez media w szczegóły śledztwa będzie karane z urzędu. Jestem ofiarą, a nie przyczyną zaistniałej sytuacji.
Nie poddając się szantażowi i oddając sprawy w ręce wymiaru sprawiedliwości zdawałem sobie sprawę, że wystawiam się na ocenę i krytyczne komentarze w mediach - tłumaczy dalej. Jednak moje poczucie działania w słusznej sprawie jak i niepoddawanie się zaistniałej sytuacji było w mojej ocenie najlepszym wyjściem.
Jeśli wierzyć Faktowi oraz Super Expressowi, Pazura nie od razu podjął decyzję o "niepoddawaniu się szantażowi". Według ich informacji próbował załatwić sprawę po cichu, płacąc szantażyście 8 tysięcy złotych. Tę informację potwierdza w rozmowie z Faktem rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Chodzi o wydarzenia sprzed 2 lat - wyjaśnia Dariusz Ślepokura. Podejrzany mężczyzna zażądał wtedy od poszkodowanego 8 tysięcy złotych w zamian za to, że nie opublikuje w internecie kompromitującego nagrania. Wtedy poszkodowany zapłacił wspomnianą kwotę. Tomasz J. zapewniał, że jest to jedyna kopia nagrania. Śledztwo dotyczy jedynie tamtych wydarzeń.
Kiedy 2 lata temu zdecydował się zapłacić, jego żona nie miała pojęcia o istnieniu filmu, który dziś stał się dowodem w sprawie - pisze Fakt. Jest to rzekomo film z imprezy weselnej pokazujący aktora w niedwuznacznej sytuacji z kobietą.
Żona aktora, Edyta Pazura, na tę informację zareagowała równie nerwowo jak mąż i także wystosowała oświadczenie:
Pragnę oświadczyć, że nieprawdą jest, iż oskarżony miał być w posiadaniu nagrania, o którym mowa w powyższym artykule - napisała w oficjalnym piśmie. Bardzo prosimy zaprzestać wszelkich spekulacji na ten temat.
Dlaczego więc Pazura wynajął Rutkowskiego, żeby go złapać? I dlaczego zapłacił szantażyście aż 8 tysięcy złotych? Myślicie, że podjąłby z nim jakąkolwiek rozmowę, gdyby wiedział, że nie ma żadnego kompromitującego go nagrania?