Wczoraj ruszyła kolejna edycja Must be the music, które jako jedno z niewielu muzycznych show cieszy się nie słabnącą popularnością. Program faktycznie wypromował kilka gwiazd, które utrzymują się na rynku muzycznym. Nic zatem dziwnego, że wielu wokalistów i zespołów próbuje sowich sił przed jurorami.
Jako pierwszy przed stałym składem sędziowskim stanął Karol Piotrowski, który niestety dostał aż trzy razy "nie}. Tylko Kora próbowała być miła i powiedziała:
Taki smutny z Ciebie misio... Fałszujesz niemiłosiernie, ale dałam Ci tak, bo taki jesteś fajny
Kolejni na scenie stanęli muzycy z grupy Rocket. Stylizacja zespołu oraz ich wykonanie Dzień jak co dzień przypadło do gustu sędziom. Natomiast kolejna uczestniczka Ewa Lewandowska postanowiła zaryzykować i zaśpiewała Man in the mirror. Wokalistka bez problemu przeszła do kolejnego etapu show. Dołączył do niej także Marcin Czerwiński, zespół Ms. Obsession i Alicja Herod.
Sporo pozytywnych komentarzy dostali "mnisi" z grupy Mistic, który pląsali po scenie w pomarańczowych habitach. Natomiast ze zmasowaną krytyką spotkał się Bartosz Abramski, który próbował wskrzesić disco polo i wykonał Zapłoną serca dwa.
Beznadziejnie! Chcesz być drugim "Weekendem"? – podsumowała jego wykon Kora.
Ostro było także po pojawieniu się przed publicznością Jolanty "Liliyenne" Rak. Początkująca piosenkarka zaryzykowała i wystąpiła piosenką własnego autorstwa zatytułowaną „Anioł czy diablica".
Postaram się o tym występie po prostu zapomnieć... – powiedziała jedynie Ela Zapendowska.
Faktycznie było aż tak źle?