Joanna Racewicz, której mąż zginął 10 kwietnia 2010 roku, ogłasza w dzisiejszym Wprost, że przeprowadzi własne śledztwo smoleńskie i nakręci dokument o niewyjaśnionej katastrofie. Wywiad zaczyna się jednak od pytań o jej dziwnie napuchniętą twarz. Dziennikarka nie chce się przyznać do operacji plastycznych. Oczywiście również im nie zaprzecza, bo zdjęcia mówią same za siebie.
Racewicz krytykuje jednak fakt, że o jej wargach i policzkach pisał nie tylko Pudelek i tabloidy, ale i "poważna" Gazeta Wyborcza:
- Tam nie było o tym, że ma pani nowy program w TVP Info, tylko że pani twarz została zmieniona - mówi dziennikarka.
- Tym gorzej dla "Gazety". Mam wygłosić to zdanie powtarzane ostatnio jak refren, że media się tabloidyzują? Jak czyjś wygląd zajmuje uwagę tzw. opiniotwórczego dziennika bardziej niż to, co ta osoba ma do powiedzenia, to rzeczywiście żałosne.
Dalej mówi o swoim śledztwie dziennikarskim i planach nakręcenia filmu dokumentalnego:
- 10 kwietnia 2010 roku stało się coś, co nie ma odniesienia w historii Polski. Zginęło 96 bardzo szczególnych osób. Wyjaśnienie tego, co się stało, powinno być sprawą - przepraszam za patos - narodową. Sprowadzenie wraku do kraju - też. (...) Wiem, że kiedyś będę mogła odpowiedzieć z pełnym przekonaniem na pytania: co się stało? dlaczego? kto?
- Myśli pani, żeby zrobić dokument o Smoleńsku?
- Jest jeszcze zbyt wcześnie, żeby o tym mówić. Daleka i kręta droga. Są potrzebni ludzie, pieniądze i dystans. Siła. I odporność na ciosy. Może właśnie to przede wszystkim.
- Prowadzi pani dziennikarskie śledztwo?
- A jak pani sądzi? Nie da się przestać czytać akt, dokumentów z prokuratury, żandarmerii. Nie da się przestać rozmawiać z ludźmi, nie da się nie łączyć faktów.
- Minęły ponad trzy lata... Napisała pani dwie książki...
- To były wspomnienia, nie śledztwo. "Rozmowy o miłości" i "Rozmowy o pamięci". Spotkania z ludźmi, którym też zawalił się świat. Przejmująca dla obu stron... czy ja wiem... terapia.
- Teraz będzie śledztwo. Co pani chce osiągnąć?
- To, co chciałby osiągnąć mój mąż, gdybyśmy się zamienili rolami. Znaleźć odpowiedź na pytanie, co się stało i czy musiało się wydarzyć.
Racewicz zapewnia też w rozmowie, że nie jest "pindą siedzącą przy kwiatku":
- Dla wielu ludzi jest pani panią z telewizji czytającą informacje.
- Chodzi pani, żebym udowadniała, że nie jestem - jak to uroczo ktoś nazwał - "pindą przy kwiatku"?
- Agnieszka Szulim, pani koleżanka po fachu.
- Myślę, że to było niefortunne ze strony Agnieszki.
Przypomnijmy, jak obraziły się na nią Krystyna Loska i Bogumiła Wander: Wander: "Żadną nadętą pindą nie byłam! Co to w ogóle znaczy? Że puszczalska taka?"