Katarzyna Dowbor w maju została zwolniona z Telewizji Polskiej. Mimo że w tym roku obchodziłaby 30-lecie pracy w TVP, uznano, że jest "za stara", by pojawiać się na antenie. Prezenterka szybko zahaczyła się w stacji swojego syna, zadbała o wygląd i obecność w tabloidach.
Na tym jednak nie koniec. Pod koniec października do księgarń trafi jej książka, Mężczyźni mojego życia, w którym opowie o kulisach pracy w telewizji. Wygląda na to, że nie wykazała się lojalnością i bez skrupułów krytykuje byłych kolegów. Mocno oberwało się Wojciechowi Mannowi.
Traci po poznaniu. Człowiek bardzo daleki od tego, jak go sobie wyobrażamy – opisuje. Polacy widzą w nim sympatycznego misia, tymczasem to osobnik bardzo niemiły. Niemiły z zasady.
Prezenterce najbardziej zapadło w pamięć nagranie świątecznego odcinka Szansy na sukces. Twierdzi, że Mann zachowywał się jak bufon, był nieprzyjemny i niedostępny.
Wojciecha Manna lepiej poznałam podczas kręcenia programu "Szansa na sukces", którego był wieloletnim prowadzącym. Ostatnio na coś się obraził, rzucił program, zostawiając innych jego twórców na lodzie – przypomina. Ja występowałam w jakiejś "Szansie" świątecznej, podczas której śpiewały osoby znane ze swoimi dziećmi. Na nagranie przybyłam z kilkuletnią Marysią. I tu niespodzianka. Prowadzący nie wyszedł się z nikim przywitać. Siedział sobie w garderobie, co nie było zbyt eleganckie. Zwłaszcza, że znał wielu gości. Program miał być zabawą, a trudno się bawić, kiedy gospodarz nie wyściubia nosa ze swego pokoju.
W końcu zaczęło się nagranie. Mann był bardzo oficjalny, jakbyśmy się zupełnie nie znali. Dziwne to było. W dodatku po występach wszystkich gości jakiś szaleńczy wręcz atak przypuścił dyrygent Jerzy Maksymiuk, który zasiadł w jury. Wygłosił tyradę, że Polacy nie mają słuchu, że nie potrafią śpiewać, że są niemuzykalni. Nam, uczestnikom, też się dostało. Najgorsze było jednak to, że Mann się do Maksymiuka przyłączył. Zrobił się z tego taki lincz nad naiwniakami, którzy zgodzili się przyjść do miłego - jak się nam wydawało - programu. Staliśmy i słuchaliśmy tych ataków, nie bardzo wiedząc, co się dzieje, bo poświęcaliśmy swój czas w zbożnym celu. W końcu nie wytrzymałam - bo ja akurat umiem śpiewać - i zaproponowałam, żeby Mann zaprezentował swoje umiejętności wokalne. "Nigdy nie słyszeliśmy, jak pan śpiewa. Proszę, ma pan okazję, skoro tak ostro pan krytykuje" - zachęciłam. Ale Mann odburknął tylko, że jest tu od prowadzenia, a nie od śpiewania.